Zwierzęta są zaniedbane i żyją w stresie; nie mają fachowej opieki, bo zajmuję się nimi osoby nieprzeszkolone; są skazane na śmierć, bo weterynarze nie mają telefonów komórkowych i nie można ich znaleźć – to zarzuty byłego pracownika łódzkiego zoo, które zamieścił na blogu. Zapis pokazuje dramatyczne sceny i dlatego radni SLD prawdopodobnie już na najbliższej sesji (08.10) zażądają od prezydent Łodzi informacji o sytuacji w ogrodzie zoologicznym.

Na swoim blogu były pracownik zoo tak opisuje sytuację, kiedy to zwierzętami zajmują się nieodpowiedni, niekompetentni ludzie, skierowani przez Urząd Pracy: Wiecie, kto razem ze mną opiekował się dużymi kotowatymi? Śmiertelnie niebezpiecznymi zwierzętami przy okazji bezcennymi gatunkowo jak lwy azjatyckie?

1. Były kucharz, którego po 3 miesiącach przerzucono na ten dział z ptaków. Skąd usunięto go za karmienie papug mięsem a orłów owocami. Który potrafił postawić pieniek do rąbania mięsa naprzeciwko klatki samca lwa, który jak widział mięso to dostawał szału. "Bo przynajmniej ma rozrywkę".

2. Były ślusarz, który nie przyjmował do wiadomości, że istnieją inne metody nakłonienia zwierzęcia do przemieszczenia się niż stosowane przez niego darcie na koty ryja o treści "no idże ty sku*wysynie" przy jednoczesnym nawalaniu kijem w kraty. Który pewnego dnia bez oporów opowiedział o zamiarze porzucenia swojego domowego kota. W sensie wywiezienia gdzieś do lasu i zostawienia. "Bo jest nieznośny, skurwy*yn*".

3. Długoletni pracownik działu, do którego wyczynów należało wypuszczenie pantery chińskiej na drugiego pracownika. Skończyło się szczęśliwie, bo tylko na naderwaniu ucha i bliznach na szyi. Ale wdała się infekcja i "ofiara" prawie się przekręciła. Nie wyrzucono go jednak ani przy tym zdarzeniu, ani gdy później zostawił otwarte drzwi na wybiegu panter, gdy pantery na nim były. Drzwi prowadzące na ścieżkę dla zwiedzających. Oba wydarzenia zostały zmiecione pod dywan.

Były pracownik opisuje też sytuację z małymi surykatkami, które nie przeżyły, ponieważ pracownik ogrodu zdecydował, że "nie będą one brane na sztuczny odchów". A gdy chciał powiadomić lekarza weterynarii, to pod telefonem stacjonarnym nikogo nie było, a weterynarze nie mają telefonów komórkowych.

Do tych informacji odniosła się naczelnik zoo, która powiedziała, że autor wpisów łamał przepisy bezpieczeństwa na przykład przez wchodzenie na wybieg do gepardów i ogród nie był zainteresowany przedłużeniem z nim umowy o pracę.

Od dwóch lat nie zatrudniono nikogo z pośredniaka (co także zarzuca bloger-przyp. red.) - tłumaczyła Magdalena Janiszewska - Mam do moich pracowników pełne zaufanie. Zatrudniamy ludzi na podstawie rozmowy kwalifikacyjnej i obserwacji, bo nie ma takiego zawodu jak pielęgniarz zwierząt. Natomiast wypadek z panterą zdarzył się kilka lat temu i wtedy opiekun popełnił błąd.

Janiszewska dodała też, że pracownicy mają służbowe komórki i jest możliwość skontaktowania się z nimi w nagłych sytuacjach.

Także prezydent Hanna Zdanowska odniosła się do sytuacji w łódzkim zoo na portalu społecznościowym. Napisała: Bardzo poruszył mnie tekst byłego pracownika zoo. Natychmiast poprosiłam o wyjaśnienia i pojechałam na miejsce. Wszystko wskazuje na to, że sytuacja zwierząt jest lepsza niż opisana w internecie, ale i tak będę się sprawie bacznie przyglądać.

Właśnie takiego szczegółowego oglądu na tę sprawę oczekują radni SLD i mają nadzieję uzyskać informacje na sesji Rady Miejskiej.