System automatycznych radarów niby robi zdjęcia, niby je wysyła, ale... mandaty płacą już tylko frajerzy. O luce prawnej możecie przeczytać w najnowszym wydaniu "Polityki".

Czerwone światełko zapaliło się urzędnikom już prawie rok temu. Z cyferek wynikało, że w mandatach dzieje się coś złego. Niby system się rozkręca i działa coraz lepiej. Dostawiano nowe urządzenia i wzrastała ilość wysyłanych wniosków. Ale jakby ginęły w czarnej dziurze. Z tygodnia na tydzień worki z pocztą, która przychodziła do fotoradarowej centrali, robiły się coraz chudsze. Tak jakby na polskich drogach zapanował błogi spokój. Jakby łamiący przepisy kierowcy, zobowiązani odpowiedzieć listownie na przesłany im wniosek mandatowy, gdzieś wyparowali. Tylko że radary robiły zdjęcie za zdjęciem.

W październiku 2012 r. wzięto pod lupę statystykę. Okazało się, że na ponad 74 tys. wezwań, wysłanych w tamtym okresie, w terminie odpowiedziało zaledwie niespełna 9 tys. osób. Kolejne 10 tys. odpisało z poślizgiem. 55 tys. nie odpowiedziało w ogóle. I to właśnie ci ludzie rozpoczęli rewolucję, która może w bardzo szybkim tempie wykończyć system fotoradarów. System, który już kosztował ponad 100 mln zł, a miał zarobić, tylko w tym roku, 15 razy tyle.
(...)

Już kilka dni temu do Ministerstwa Finansów trafiła też informacja, że tegoroczne wpływy z radarów będą na poziomie około 100 mln zł. O planowanych 1,5 mld można po prostu zapomnieć. A i te 100 mln zł nie jest pewne, bo informacja o sposobie na mandaty rozchodzi się lotem błyskawicy. Wystarczy poświęcić parę chwil przed komputerem, żeby wiedzieć, co robić...

W połowie zeszłego roku fora poświęcone niepłaceniu mandatów zelektryzował sposób na Koreańczyka. Wystarczyło wskazać jako kierującego pojazdem jakiegoś obcokrajowca, najlepiej spoza Unii. Potem trzeba było czekać, aż instytucja skapituluje. Ten pomysł miał jednak wadę - był jednorazowy. Najskuteczniejszy i jak się okazuje najprostszy - to jednak ignorowanie mandatów. Każdy kierowca, który otrzymał pismo z Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym musiał listownie potwierdzić, czy to on kierował pojazdem (ew. wskazać innego kierowcę). Jeśli kierowca nie odpisywał, cała procedura ulegała zwieszeniu. 

Szczegóły w artykule Juliusza Ćwielucha w nowym numerze POLITYKI.