​"Paulina uciekaj, bo mordują Polaków. Ukraińcy mordują Polaków! - krzyczeli do nas sąsiedzi" - tak początek rzezi wołyńskiej opisują osoby, które cudem uniknęły śmierci. W zbrodni dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów w latach 1943-1944 życie straciło nawet 60 tysięcy Polaków. Jutro do kin trafi najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego "Wołyń" opowiadający o tych krwawych zdarzeniach.

Film opowiada historię, która rozpoczęła się w 1939 roku w niewielkiej wiosce zamieszkałej przez Polaków, Ukraińców i Żydów. 17-letnia Zosia Głowacka jest zakochana w Ukraińcu mieszkającym w tej samej wsi. Jej ojciec postanawia jednak wydać ją za Macieja Skibę, najbogatszego polskiego gospodarza, wdowca, z dwójką dzieci.

Spokojne życie wioski zmienia się wraz z wybuchem wojny. Najpierw swoje piętno odciska okupacja sowiecka, a dwa lata później niemiecki atak na ZSRR. Rośnie napięcie pomiędzy nacjami. Ukraińcy dążą do stworzenia niepodległego państwa. Zosia jest świadkiem, a następnie staje się uczestniczką krwawych wydarzeń w Wołyniu.

To trudna dla nas historia

Najpierw mordowali, później palili - tak wydarzenia sprzed 73 lat wspomina Jerzy Iłenda w rozmowie z reporterem RMF FM Krzysztofem Kotem. Mężczyzna wciąż szuka odpowiedzi na pytanie: "jak można z taką zajadłością mordować". Zbrodnię Wołyńską opisuje także Helena Ciszek, wówczas 7-letnia dziewczynka. Po ponad siedmiu dekadach od rozlewu krwi jest gotowa wybaczyć, "ale zapomnieć, nigdy".

Jerzy Iłenda miał dwa lata, gdy banderowcy wymordowali jego wioskę nieopodal Kowla. Jego ojciec wpadł wcześniej w ręce niemieckich okupantów, a on wraz z matką mieszkał spokojnie w dworku. Iłenda przeżył dzięki Ukraińce, która pracowała w majątku. Zdarzenia tamtych dni opisali mu matka, dziadkowie i członkowie rodziny, którym udało się przeżyć. On - jak mówi - był zbyt mały, by je zapamiętać.

Zarżnęli go piłą na żywca

"Pane uderajte utrun budu was ryzaty" - krzyczała do jego rodziny Ukrainka, dzięki której udało im się uciec. Iłenda zbiegł z matką, jego dziadek nie zdążył. Ponoć go zarżnęli piłą na żywca - opowiada. Jakby ona (Ukrainka - przyp. red.) nie powiedziała, to by nas zaskoczyli i nie byłoby jak się bronić. 2-letniego Iłendę matka zabrała do lasu. Oni szli dom po domu. Najpierw mordowali, później palili. Najpierw otaczali daną miejscowość, wieś, że nie można było uciec. To było tak zorganizowane - krok po kroku zaplanowane - wspomina mężczyzna.

Oprawcy wciąż mają pomniki na Ukrainie

To nie jest zabójstwo, to jest barbarzyństwo. Jak można z taką zajadłością mordować? ­­- stawia pytanie Iłenda. Wie, że dziś ci, którzy odpowiadali za mordy sprzed ponad 70 lat, mają ulice opatrzone swoim imieniem, wciąż stoją ich pomniki. Gorąco mi się robi, jak o tym mówię - dodaje.

Miałam wtedy 7 lat, a brat tylko 2

Mama już stawia na stół przygotowane wszystko do Wigilii. Ale spojrzała w okno, patrzy... jasno się bardzo zrobiło. Mówi: pewnie się pali gdzieś. Przybiega Ukrainka i mówi: "Paulina uciekaj, bo mordują Polaków. Ukraińcy mordują Polaków" - drżącym głosem mówi Helena Ciszek. Był rok 1944, Ihrowica pod Tarnopolem. Cała rodzina przygotowywała się do wieczerzy, do której nie zasiedli.

Sąsiadka Ukrainka zapewniała, że zaopiekuje się dziećmi, ale matka musi szukać schronienia w innym miejscu. Ciszek pamięta, że jej matka zaczęła wówczas mocniej płakać. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że może już więcej nie zobaczyć swoich dzieci. Wówczas Ukrainka zaproponowała, by matka Heleny zaryzykowała i spała z nimi w jednym domu, ale jednak na tzw. zapiecku.

Nie mogła jednak zagwarantować jej bezpieczeństwa, ponieważ - jak przyznała - jej najstarsza córka należała do UPA i mogła w nocy się pojawić. Dotrwali do rana. Helena Ciszek miała wtedy 7 lat, jej brat - 2.

"Wybaczyć tak. Ale zapomnieć, nigdy"

Po latach matka opowiadała im, co zobaczyła po opuszczeniu domu Ukrainki. Mama idzie, patrzy. Straszny widok. Wiele domów spalonych, leżą zabici w rowach - opowiada pani Helena. Po drodze miała jeszcze wstąpić do księdza, z którym cała rodzina żyła w bliskich relacjach. W drzwiach spotkali zapłakanych ludzi. Kobieta weszła do środka i zastała coś, czego się nie spodziewała.

Ksiądz ma głowę odrąbaną - opowiada Ciszek. W domu księdza byli jego brat lekarz, siostra, która w Tarnopolu prowadziła aptekę i matka. Ksiądz był dobrym człowiekiem. Leczył wielu też Ukraińców. Miał całą rodzinę związaną z medycyną i sam częściowo studiował, to pomagał. Tak mu się odwdzięczyli.

Widok był makabryczny; spalone domy, w których zginęli ludzie szukający bezpiecznego schronienia na strychach. Na każdym kroku zabici. Kuzynka leży w rowie zabita. Ludzie zaczęli zbierać tych zabitych na sanie. O tak, wkładać po kolei jak przystało. Tej jednej nocy zginęły ponad 92 osoby.

Wybaczyć tak. Ale zapomnieć, nigdy - kończy swoją opowieść Helena Ciszek.