Do kataru, do malutkiej ranki na nodze, a nawet do papugi - do takich spraw wzywają pogotowie łodzianie. Lekarze, jadąc do takiej nieuzasadnionej wizyty, tracą czas, pogotowie pieniądze, a ktoś poważnie chory musi dłużej czekać na pomoc.

Codziennie z łódzkiej stacji pogotowia karetka wyjeżdża średnio 350 razy. Jak obliczają dyspozytorzy, mniej więcej połowa to wyjazdy, których mogłoby nie być.

A każdy wyjazd karetki kosztuje około 300 złotych. Nie bez znaczenia jest też czas czterech osób jadących z pomocą, którzy mogliby w tym czasie pomóc naprawdę potrzebującym. Nie wszyscy sobie to uświadamiają.

20 lat, młody człowiek, który ma temperaturę, ale nie chce mu się iść do przychodni - to jeden z przykładów bezmyślności, który przytacza Robert Ziomek, starszy dyspozytor łódzkiego pogotowia.

Zdarzają się też komiczne wezwania. Wezwanie było do reanimacji 13-letniego dziecka, Rafałka. W trakcie realizacji wezwanie zostało odwołane. Okazało się, że wzywający mieli... papużkę o tym samym imieniu i Rafałek nieopatrznie zgniótł drugiego Rafałka, który przestał oddychać - wspomina doktor Janusz Morawski, wiceszef pogotowia.

Zimą, kiedy zaczynają się grypy i złamania kończyn pogotowie w Łodzi wyjeżdża nawet 600 razy dziennie. W milionowym mieście jest zaledwie 21 karetek. Dla porównania: w dwumilionowej Warszawie jeździ ich ponad 100...

13:00