Pani bardzo często ingeruje w scenariusz. Przyznaje to pani w książce "Flirtując z życiem". Przypomina mi się fragment pani wyznań, kiedy opowiada pani o pracy na planie filmu "Chopin. Pragnienie miłości". Doszła pani do wniosku, że wiele scen jest "przegadanych", mówiąc tak trochę brutalnie. Pani tak trochę jak cenzor, "nożyczkami" obcinała niektóre kwestie. Sugerowała pani, że to można wyrazić emocją, a nie słowem.

To się zdarza.

Też jak we flircie.

Tak!

Słowa są gdzieś na boku, a jest tylko mowa gestów, ciała.

Nie zawsze słowa przekazują to, co rzeczywiście chcemy przekazać we flircie, prawda? Myślę, że trzeba sobie zostawić taką szansę w naszej pracy i to jest problem naszych scenariuszy. Generalnie. To jest problem naszych dialogów.

Wielosłowie.

Tak, wielosłowie. Musimy opowiadać, dopowiadać i przypominać. Czasami traktujemy widza bardzo źle.

Chcemy go prowadzić na sznurku.

Nie wierzymy w jego inteligencję. Nie wierzymy w jego uczucia, inteligencję emocjonalną.

Dlatego nawiązałem do filmu "Chopin. Pragnienie miłości" - pięknego filmu o niezwykłych uczuciach. Tam jest cała paleta uczuć, od miłości namiętnej - George Sand do Chopina - po zazdrość synowską o kochanka, zazdrość córki o kochanka, a więc relacja "kobieta-kobieta". Cały wachlarz uczuć, a w tle są nie słowa a bukiety kwiatów, pejzaże, wierzby- coś co można przekazać przy pomocy obrazów. To jest prawdziwy film.

Tak. Niemniej to ciekawe doświadczenie akurat ten "Chopin", wyjątkowe, bo nigdy takie się nie powtórzyło w moim życiu zawodowym. Mieliśmy tę możliwość, żeby zagrać sceny i po polsku i po angielsku. Mieliśmy w ręku dwa scenariusze- polski i angielski, które, prawdę mówiąc, niewiele się różniły. Niemniej angielski tekst opracowywał prawdopodobnie jakiś scenarzysta amerykański, który pozbawił te sceny niektórych kwestii. Bardzo słusznie!

Stały się bardziej lakoniczne.

Mało tego- angielski jest ... jakby to powiedzieć ...

Taki zero-jedynkowy trochę, prawda?

Tak, zero-jedynkowy. Język angielski szybciej zmierza do celu, w języku polskim musimy wypowiedzieć słów, żeby opowiedzieć, wypowiedzieć to samo.

A oni - skrótem, prosto do celu.

Tak, skrótem!

Pani ma bardzo ciekawe doświadczenia językowe już od wczesnych lat dzieciństwa. Bo to i język rosyjski przez pani mamę, o której pani we "Flirtując z życiem" bardzo ciepło, wspaniale mówi, o nauczycielce języka rosyjskiego. Pani też była nauczycielką języka rosyjskiego, przez rok?

Przez chwilę.

Ale przecież także - kaszubski! Może za dużo powiedzieć dwujęzyczność, ale jednak.

Tak, tak.

Nie wiem, czy wielu naszych czytelników zdaje sobie sprawę, że ...

... że jô gôdam po kaszubsku?

To je krótczé, to je dłudżé, To kaszëbskô stolëca.

O, pięknie! Skąd pan to zna?

Nie wiem, jakoś tak mi się przykleiło.

To je krótczé, to je dłudżé, To kaszëbskô stolëca.

Nie potrafię tak pięknie. Jak to z tą kaszubskością w Pani? Ona żyje nadal?

Tak, ona jest. Ona się tak naprawdę pojawiła i rozgościła we mnie w momencie, kiedy byłam już dość dorosłym człowiekiem. Przez długi czas była mi ta, może nie tyle kaszubskość, ile fakt, że pochodziłam ze wsi, a była to kaszubska wieś, był mi kulą u nogi.

Dzieciństwo spędziła pani w Gowidlinie.

Tak. Zawdzięczam to mojemu zawodowi, mojej pracy, uświadomienie sobie, że to jest mój rdzeń, rdzeń człowieka, że to są moje fundamenty. Ta moja wieś, te moje korzenie i ta kaszubskość, kaszubski język. Zdałam sobie sprawę z tego, że ja inaczej mówię, inna muzyka się we mnie odzywa, kiedy mówię po kaszubsku.

A propos tej muzyki wewnętrznej, ja jeszcze chciałbym pogłębić ten temat. Chciałbym dotrzeć do pani "wewnętrznej babci". Nie wiem, czy pani pamięta?

A, babci "bożopodszewkowej"!

Tak, z serialu "Boża podszewka". Wspaniale pani o tym mówi we "Flirtując z życiem". To było doświadczenie na pograniczu aktorstwa i psychologii. Jak pani w sobie odkryła tę babcię? Bo nie wystarczyła charakteryzacja do tej roli, żeby panią postarzyć tak, aby pani była starsza od aktora, który kreował rolę pani syna, a w normalnym życiu był starszy od pani.

Tak, Adam Ferency.

Więc są w życiu takie przypadki, że syn jest starszy od matki!

To jest właśnie to coś, co się nagle zdarzyło, co zanotowałam na planie. Oczywiście przygotowywałyśmy się do tego z reżyserką - Izabellą Cywińską, z charakteryzatorką. Natomiast ja nie wiedziałam, co się stanie w momencie, kiedy wejdziemy na plan. Założyłam na siebie kostium. Założono na mnie tę charakteryzację. Zaczęliśmy próby pierwszej sceny. Pamiętam, że po raz pierwszy zagrałam tę siedemdziesięciokilkulatkę z moim najstarszym filmowym synem - Kostusiem czyli Romanem Gancarczykiem. I nagle uświadomiłam sobie, że pojawiają się gesty nie wymyślone przeze mnie wcześniej, pojawiają się gesty mojej babci. Pojawiło się ułożenie ciała mojej babci, ale złapałam się na tym po kilku dniach zdjęciowych tych scen.

Bo pamięć to nie jest dysk twardy tylko o tu, w głowie. Ona czasami jest też ... w łokciach.

Tak, w łokciach. Nagle się okazało, że przyjęłam taką pochyloną postawę, z łokciami wysuniętymi do tyłu, żeby utrzymać równowagę. Jednak analizowałam to dopiero po fakcie, post factum, nie w tamtym momencie. Nie próbowałam siebie ułożyć, swojego ciała, do tamtej starszej kobiety, tylko ta starsza kobieta jakoś ...

... objawiła się ...

... tak, objawiła się, rozpychała się we mnie ...

...łokciami...

...zaczęła się we mnie rozpychać łokciami, dosłownie.

O tych niesamowitych doświadczeniach możemy przeczytać we "Flirtując z życiem". Diapazon, wachlarz pani ról jest bardzo szeroki. Jak pani kreuje - w sobie- te role? Z jednej strony mamy takie patriotyczne "matrony" jak pani Generałowa w "Katyniu", mamy zimne matki jak pani kreacja w "Bejbi blues", mamy też głuchoniemą w "Gnojach". Pani się uczyła języka migowego?

Nie.

To były tylko czyste gesty?

Nie uczyłam się. To powstało na użytek tego filmu. Wcześniej się nie uczyłam.

A ja myślałem, że pani opanowała cały alfabet i że to jest wyimek z pani wiedzy. Tak to naturalnie wyglądało na filmie. Mówiliśmy już o "Chopinie. Pragnieniu miłości". Pojawiła się po tym filmie taka rymowana recenzyjka. Że "życie artysty to męka. On kaszlący, ona ... Stenka".

Tak. (Śmiech)

To miało być niby zabawne. Powiedzmy. Mnie się ten film bardzo podobał, więc nie utożsamiam się z tą recenzją. Natomiast pozwoli pani, że ja przywołam inną grę słów. Dla mnie wiele z pani filmów to są takie "stenki", scenki ze Stenką. Tak jak w "Łagodnej" na przykład. Zapamiętałem panią z tego filmu z takiej jednej sceny: wynosi pani szklane naczynie z pijawkami, które się wiją, bo główna bohaterka -Łagodna Dostojewskiego- ma stawiane pijawki. Pani wynosi to naczynie i nie reaguje obrzydzeniem, tylko takim "naukowym" zdziwieniem.

(Śmiech.)

Przekazuje pani w taki "racjonalny" sposób tę kuwetę lekarzowi. Przepraszam, że pytam o takie szczegóły, ale myślę że naszych widzów i naszych słuchaczy interesują takie sprawy kuchni aktorskiej. Jak to się robi? Jak pani dochodzi do takiej scenki, do takiej "stenki"?

O Boże, to trudne. Powiem panu, że pan jest lepiej przygotowany do tej rozmowy ode mnie, ponieważ ja nie wszystko pamiętam w szczegółach. Ja bardzo dawno nie widziałam tych filmów. Podejrzewam, że gdy obejrzałam ten film tuż po premierze, byłam na tyle zdenerwowana, że ...

Zachęcam jako widz. Proszę jeszcze raz zobaczyć ten genialny film Mariusza Trelińskiego z 1995 roku z pani genialną rolą.

To lata temu. Muszę do tego wrócić. Tak to bardzo ciekawy film Trelińskiego.