Kredyty będą tańsze. Zgodnie z oczekiwaniami ekonomistów Rada Polityki Pieniężnej obniża stopy procentowe, ponownie o 25 punktów, czyli ćwierć punktu procentowego.

To czwarta obniżka z rzędu. Za każdym razem cięcie RPP wynosi 25 punktów, czyli w sumie główne stopy zmniejszyły się o cały punkt procentowy. Rata przeciętnego kredytu hipotecznego, 300 tysięcy zł na 30 lat, od początku serii obniżek spadła już o sto kilkadziesiąt złotych. Z obniżki mniej cieszą się oszczędzający w złotych, bo oprocentowanie lokat też będzie mniejsze.

Większość ekonomistów spodziewała się takiej właśnie obniżki. W ostatnich tygodniach, wbrew zasadom i praktyce, na Radę Polityki Pieniężnej naciskał też minister finansów, popierany przez samego premiera. Wszyscy oczekiwali lub wręcz żądali obniżki, bo dzięki niższym stopom, kredyty mogą być tańsze. To zwykle ożywia gospodarkę, która tego potrzebuje, bo wskazówka licznika tempa wzrostu polskiej gospodarki po raz pierwszy od początku lat 90. jest na zerze.

Rada obniża stopy, ale korzyści częściowo konsumują banki

Dzięki spadkowi cen kredytów, a dokładnie dzięki zmniejszeniu się miesięcznej raty, zwiększa się zdolność kredytowa ubiegających się o kredyt. Z danych NBP wynika natomiast, że te obniżki nie w pełni przekładają się na cenę, czyli oprocentowanie nowo udzielanych kredytów. W stosunku do początku zeszłego roku stopy spadły o jeden punkt procentowy, ale korzyści częściowo konsumują banki, które od początku zeszłego roku podniosły swoje marże, prawie o pół punktu procentowego.

Rynek kredytów można w dużym uproszczeniu porównać do rynku paliw. Rada i NBP to centralna rafineria. Nawet jeśli obniża ceny kredytów, czyli paliwa dla gospodarki, to niekoniecznie musi być taniej dla końcowego klienta. Po drodze są jeszcze: giełda paliw, czyli rynek międzybankowy oraz stacja benzynowa, czyli bank. Nie całe obniżki przekładają się zatem na końcową cenę kredytów hipotecznych, które tanieją mniej niż by mogły.