Polski biznes pieczarkowy przeżywa bardzo poważne kłopoty. I to nie tylko z powodu pasożyta Trichoderma, zwanego zieloną pleśnią, który atakuje pieczarki, ale także ze względu na dziwne praktyki stosowane przez producentów podłoża, na którym hoduje się grzyby.

W efekcie ataku Trichodermi grzybów na plantacji jest coraz mniej. A to z kolei oznacza, że za ten przysmak płacimy wyższą cenę. Przekonał się o tym krakowski reporter RMF Grzegorz Nowosielski, który odwiedził jeden z krakowskich targów.

Ale jak się okazuje pasożyt to nie jedyna choroba, która dotyka branżę pieczarkową, bo z zieloną pleśnią, choć jest to trudne, wygrać można. Znacznie trudniej wyeliminować dziwne praktyki, których w tym biznesie nie brakuje.

Z jednej strony mamy bowiem hodowców pieczarek, z drugiej producentów podłoża, których tak naprawdę nie obowiązują żadne normy. Nie ma przepisów regulujących, co powinno być w takim w podłożu, a co więcej, nie ma służb, które mogłyby wejść do takiej firmy i przeprowadzić kontrolę.

A jak – mówi prof. Marian Gapiński z poznańskiej Akademii Rolniczej – różne niebezpieczne związki znajdywano w podłożu. Zdarzało się, że do produkcji używano fosfogipsu, czyli gipsu z domieszką kwasu siarkowego, w proporcji na 100 kilo podłoża 2 kilo kwasu siarkowego. To zakwaszało podłoże, likwidowało amoniak, który musiał być likwidowany w procesie pasteryzacji, czyli można to było skrócić drogą chemiczną - tłumaczy prof. Gapiński.

Co jeszcze jest w podłożu i kto ma to sprawdzić? Tą sprawą będziemy się jeszcze zajmować w dzisiejszych Faktach.

13:20