Sąd aresztował małżeństwo z Łodzi, podejrzane o zamordowanie swoich dzieci. Cały czas wyjaśniane jest czy sąd rodzinny i kurator zrobili wszystko, aby uniknąć tragedii. Nikt przez kilka lat nie zauważył, że dzieci znikły. Wewnętrzną kontrolę prowadzi także policja. Z pracą pożegna się pracownik pomocy społecznej, który opiekował się rodziną.

Wątpliwości budzi przede wszytkim decyzja sędzi sądu rodzinnego, która 3 lata temu odrzuciła wniosek kuratora o umieszczenie dzieci w domu dziecka. Kurator sygnalizował już rok wcześniej, że nie ma kontaktu z rodziną: kiedy składał wizyty nikogo nie było w domu lub nikt nie chciał otworzyć drzwi. To właśnie w tym okresie dzieci zginęły z rąk swoich rodziców...

Czy przypadkiem nie zwyciężyła tutaj rutyna? Wszystko było prawidłowo od strony formalnej. Natomiast, kiedy te dzieci znikły, czy to nie powinno było jednak sądu zobowiązać do podejmowania działań nierutynowych? - mówi sędzia Ewa Chałbińska, prezes łódzkiego sądu.

Nikt też nie zarządził poszukiwania dzieci: sąd i szkoła zwracały się do policji jedynie z prośbą o ustalenie gdzie przebywa rodzina. Policja odpisywała, że w domu nikogo nie ma, albo że ojciec rodziny ukrywa się – mężczyzna ścigany był listem gończym. Miał wyrok za pobicie dziecka.

Formalnie zrobiliśmy to, co do nas należało. Oczywiście można było zrobić jeszcze więcej - mówi Witold Kosicki z łódzkiej policji.

Do zeszłego roku miejska pomoc społeczna, choć dzieci już nie żyły, wypłacała rodzicom zasiłek rodzinny. Pracownik socjalny albo wierzył rodzinie na słowo, albo zmyślał informacje o głodnych i zaniedbanych dzieciach. Zostanie dyscyplinarnie zwolniony z pracy. Możliwe również, że jego sprawą zajmie się prokuratura.

Foto: Archiwum RMF

06:15