Ubezpieczenie od deszczu czy powodzi może wcale nie musi obejmować szkód spowodowanych właśnie deszczem czy powodzią. Gdy przychodzi do wypłaty odszkodowań, ubezpieczyciele stosują swoje własne definicje tych zjawisk, tak, by wypłacić jak najmniej pieniędzy. Boleśnie przekonali się o tym, ci, którzy ucierpieli w zeszłorocznej powodzi. Teraz skarżą się do rzecznika ubezpieczonych.

Podstawowa sztuczka firm ubezpieczeniowych to bardzo wąska definicja deszczu. Umowy obejmują tylko szkody spowodowane "deszczem nawalnym" o współczynniku 4. Przeciętny człowiek nie ma pojęcia, co to znaczy. Praktyka pokazała, że chodzi o taką ulewę, kiedy w ciągu minuty na metr kwadratowy spadną 4 litry wody.

Jeśli zaleje komuś dom, bo przez 3 tygodnie pada bez przerwy, ale słabszy deszcz - ubezpieczyciel umywa ręce. Podpisując nowe umowy warto przeczytać wszystkie definicje i prosić o doprecyzowanie niejasności na piśmie. A jeśli dalej mamy wątpliwości - warto poszukać innej firmy.