Niechlubną rekordzistką została nauczycielka historii i filozofii ze szkoły średniej we Włoszech. Kobieta była tam zatrudniona przez 24 lata, z czego 20 lat była nieobecna. Decyzję o zwolnieniu kobiety podjęło włoskie ministerstwo oświaty, a po długiej batalii podtrzymał ją Sąd Najwyższy, który stwierdził "stałą i absolutną niezdolność" nauczycielki do pracy zawodowej.

Takiej historii na temat przywiązania do etatu nie napisaliby nawet najlepsi scenarzyści komedii - stwierdził dziennik "La Stampa", prezentując wyjątkowo dyskusyjny dorobek nauczycielki z miasta Chioggia koło Wenecji. Kobiecie udało się zachować stałe miejsce pracy, mimo pierwszych dziesięciu lat nieobecności w szkole i następnej dekady na zwolnieniach.

Sprawę nauczycielki-rekordzistki nieobecności skierowała w 2013 roku do resortu oświaty dyrektor jej szkoły prosząc o przeprowadzenie kontroli. Okazało się bowiem, że gdy po długim okresie permanentnych nieobecności nauczycielce udało się wreszcie przepracować cztery miesiące, do dyrekcji napłynęło od uczniów wiele skarg na nią. Zarzucali jej między innymi nieprzygotowanie do lekcji i przypadkowe wystawianie ocen.

Kontrola ministerialna, przeprowadzona w 2013 roku, wykazała ogromną kumulację absencji oraz szereg błędów w postępowaniu i metodzie pracy nauczycielki, które uznano za "niezgodne z zasadami nauczania"; również dlatego, że nie przykładała uwagi do tego, co dzieje się w klasie i często używała telefonu komórkowego.

W rezultacie resort podjął decyzję o dyscyplinarnym zwolnieniu, ale kobieta złożyła odwołanie i domagała się prawa do dalszego nauczania oraz jego "wolności".

Wygrała w pierwszej instancji, ale sąd apelacyjny uznał dwa lata temu decyzję o zwolnieniu za uzasadnioną. Orzeczenie to utrzymał teraz Sąd Najwyższy. Jak uzasadnił, wolność nauczania "nie oznacza, że nauczyciel może stosować każdą metodę czy też ma prawo do tego, by nie organizować i planować przebiegu lekcji".