Trwa ostatnie odliczanie do próby pobicia spadochronowego rekordu Polski w największej formacji lecącej głową w dół. Aktualny rekord to siedemnastu skoczków - w piątek chcą go pobić 22, a jeśli się uda, to 24 osoby.

Prędkość skoczków, lecących głową w dół, waha się między 250 a 300 km/h.

"Jest dużo większa prędkość, mamy troszeczkę mniej czasu niż ludzie, którzy spadają klasycznie, czyli brzuchem do dołu, bo u nas opór ciała jest mniejszy" - wyjaśnia w rozmowie z RMF FM Piotr Bereda, skoczek spadochronowy i organizator wydarzenia.

"Trochę trudniej się operuje przy tych większych prędkościach, jesteśmy bardziej podatni na pęd powietrza" - dodaje.

W przededniu próby pobicia rekordu grupa przygotowywała się w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego: miała czas na poznanie się i wypracowanie każdego szczegółu skoku.

W biciu rekordu Polski wezmą udział panowie... z jednym wyjątkiem: w grupie jest Iza Pilarczyk, która ma na koncie ponad 6 tysięcy skoków.

"Bicie rekordu tak naprawdę w pojedynczych elementach nie jest trudne, natomiast połączenie tego w sekwencję ruchu i zrobienie tego w idealnym momencie - i tak, żeby wszyscy zrobili to samo w jednym momencie - to jest najbardziej kłopotliwe" - opowiada.

Na dzień treningowy skoczkowie zaplanowali 5 skoków próbnych ze standardowej wysokości 4 tysięcy metrów.

W piątek skoczą - wyposażeni w tlen - z wysokości 5-6 tysięcy metrów, w zależności od pogody.

Ubrani będą w białe i czerwone koszulki, co w powietrzu ma dać efekt polskiej flagi.

Na koniec skok ocenią sędziowie: dopiero wtedy okaże się, czy mamy nowy rekord Polski.

Opracowanie: