O jedna turbinę wiatrową za daleko. Brytyjskie media śmieją się z urządzenia, które stanęło przy biurach rządowych w walijskim mieście Aberystwyth.

Turbina kosztowała 48 tys. funtów ale według ujawnionych dokumentów miesięcznie generuje prąd o wartości… pięciu funtów. Wydane przez podatnika na to przedsięwzięcie pieniądze zwrócą się więc po 400 latach.

Turbinę postawiono w odległości trzech kilometrów od morza. Ale, jak się okazuje, znajduje się ona w osłoniętym od wiatru i zamocowana jest na zbyt niskiej wieży. Konstruktorzy twierdzą, że mechanizm generujący prąd powinien działać sprawnie - ale nie działa.

Decyzję o postawieniu jej w tym właśnie miejscu podjęli urzędnicy pracujący dla walijskiego parlamentu. Krytycy zauważają, że był to projekt na wskroś nieprzemyślany. "Turbina próżności" - tak nazywają urządzenie niektórzy komentatorzy. Bardziej cyniczni posuwają się jeszcze dalej -  twierdzą, że gdyby turbinę postawiono w czasach Szekspira, koszt jej budowy zwróciłby się dopiero teraz.