Każdy z nas kogoś kocha, ale jednocześnie - każdy z nas odczuwa to w inny sposób. Jedno powinno jednak łączyć te uczucia - poszanowanie dla indywidualności drugiej osoby. "Często przyglądając się tej drugiej osobie, próbujemy ją zmienić - żeby myślała, funkcjonowała, czuła tak, jak my. A tak się nie da. Uznanie inności tej osoby - z ogromnym pokładem miłości, wyrozumiałości, oddania, dobroci, pielęgnacji dobrych myśli w sobie - to jest właśnie to. Więc nie zmieniajmy, po prostu kochajmy!" - tłumaczy psycholog i seksuolog Barbara Jarosz w rozmowie z reporterką RMF FM Barbarą Zielińską.


Barbara Zielińska: Czy miłość od pierwszego wejrzenia jest możliwa? Czy istnieje tylko w pięknych romansach, cudownych filmach, scenariuszach programów? Czy faktycznie jest tak, że amor trafia strzałą i dwójka ludzi jest ze sobą - może nie do końca życia, ale chociaż jakiś czas - szczęśliwa?

Beata Jarosz - seksuolog, psycholog: Oczywiście! Amor wypuszcza strzałę, która godzi zarówno panią, jak i pana i bywają oni ze sobą do końca życia. Bezwzględnie tak! Jest też tak, jak w romansach - w końcu na jakiejś podstawie te romanse są pisane; to nie jest tylko odzwierciedlenie marzeń pisarki - aczkolwiek częściowo i tak bywa. Niemniej tak, zdecydowanie tak - przychodzi ten moment, kiedy patrzymy sobie głęboko w oczy i wiemy, że to jest to, do końca życia i już.

Ale to jest chemia, czy to jest miłość? Pytam o tę cienką granicę.

Na początku to rzeczywiście jest chemia, jest to, co widzimy - bo przecież odczuwamy wieloma zmysłami. Niemniej przede wszystkim to jest efekt aureoli: widzimy kogoś, kto nam się niezwykle podoba, kto nas fascynuje, i zakochujemy się w nim. Teraz - czy to jest miłość? To zależy, czym jest miłość. Jeśli to strzał i nagłe uczucie, to ja uważam, że tak. Natomiast jeżeli miłość jest czymś utrwalonym, czymś, gdzie się sprawdzamy, będąc dla siebie w chwilach dobrych i złych -  to nie jest miłość. Miłość dopiero na tym możemy budować, starając się ze wszystkich sił.

Czyli od tej chemii i dobrego pierwszego wrażenia możemy przejść do pięknej miłości?

Możemy i wszystkim tego życzymy, szczególnie w tak pięknym dniu jak Walentynki. Natomiast nie zawsze tak jest - wszystko płata figle. Dobrze byłoby, gdybyśmy umieli patrzeć na siebie przez całe lata tak, jak za pierwszym razem: czyli wstawać i być porażonym dobrem, naszego ukochanego, czy ukochanej, w ciągu dnia pomyśleć, czym zrobić mu przyjemność - nie tylko w Walentynki, z okazji imienin czy świąt, tylko tak po prostu, z miłości.

Czemu ta chemia tak często zamienia się po prostu w kwas?

Dlatego, że nie potrafimy  utrzymać, hodować i pielęgnować w sobie dobrych uczuć. Pierwsze, piękne wrażenia są ulotne. One często mijają, prędzej czy później. Przeraża nas potem szarość dnia codziennego, gdzie trzeba się starać - bo miłość to praca. Babcie mówią, że najtrudniejsze jest pierwszych 30 lat, a potem jest świetnie - i coś w tym jest. Natomiast jak opada z nas zasłona strzału amora...

Niektórzy mówią, że zdychają motylki w brzuchu.

Te motyle w brzuchu to nie jest do końca tak, że one wiercą nam te świderki cały czas, bo nie moglibyśmy w ogóle funkcjonować  - ani jeść, ani spać, ani pracować - tylko byśmy się wsłuchiwali i macali ten brzuch, czy tam już się lęgną nowe, czy już jest ich stado, czy też nie. Natomiast chodzi o to, że przyglądając się tej drugiej osobie, próbujemy ją zmienić, żeby myślała, funkcjonowała, czuła tak, jak my. A tak się nie da. Uznanie inności tej osoby - z ogromnym pokładem miłości, wyrozumiałości, oddania, dobroci, pielęgnacji dobrych myśli w sobie - to jest właśnie to. Więc nie zmieniajmy! Kochajmy i patrzmy z dużym zainteresowaniem na tę osobę! Czasami zdarza się, że ta osoba nas zaskakuje po iluś tam latach związku czymś pozytywnym i po suchych, beznamiętnych latach znowu przychodzi strzał amora - na tych samych ludzi! Więc myślę, że warto czekać.

Te miłości zawsze zostawiają w nas jakiś ślad. Zwłaszcza ta pierwsza - mówi się o niej, że nie rdzewieje. Chciałam zapytać, czy te miłości zdarzają się nam wtedy, kiedy jeszcze niewiele wiemy o świecie, nie mamy doświadczeń? Dlatego tak idealizujemy te lata, kiedy jesteśmy młodzi, kiedy się po raz pierwszy zakochujemy i ta miłość - nasza pierwsza - jest  wyjątkowa i zawsze o niej ciepło myślimy? Skąd to się bierze, że mamy sentyment do pierwszej miłości? Nie mówimy tu oczywiście o miłości sześciolatka do dwunastolatki, ale o takiej miłości kilkunastoletniej, którą zawsze nosimy w sercu.

Dlatego, że to wszystko się wydarzało po raz pierwszy. Po raz pierwszy ktoś wziął kogoś za rękę, po raz pierwszy odgarnął włosy z czoła, uśmiechnął się, wspominając coś miłego, po raz pierwszy pocałował, objął, przytulił, zaproponował gdzieś wyjście, przedstawił rodzicom, wziął za rękę przy innych...

Nie wstydził się, po prostu.

A więc właśnie! Bez wstydu i zażenowania obronił nas, wziął za nas odpowiedzialność i tak dalej... To wszystko wydarzyło się po raz pierwszy. I te motyle w brzuchu i ten amor.  Dlatego będziemy to pamiętać. Zazwyczaj wspomina się to jako coś fajnego mimo że te związki zazwyczaj się rozpadają - z bardzo różnych przyczyn: czasami dramatycznych, nieładnych i brutalnych. Ale po latach wspominamy to świetnie. I to są później bardzo niebezpieczne spotkania po latach.

Czasami te pierwsze miłości to uczucia niespełnione: on gdzieś tam jest, ale nie w zasięgu naszej ręki, odgarnięcia włosów z czoła i tak dalej - a mimo to, kiedy po latach sobie myślę "ach, kochałam się kiedyś w takim chłopaku", to te "niespróbowane" i nieocenione "jakby to było" - to też budzi sentyment?

To jest raczej pobłażliwy uśmiech do naszych ówczesnych wyobrażeń, takie platoniczne miłości do starszego kolegi w szkole, bądź kolegi z innej klasy, który szalał z dziewczynami, był duszą towarzystwa, czy nawet miłość do nauczyciela, czy aktora. To się zdarza i - wbrew temu, co się mówi - dopada nie tylko dziewczyny, ale również chłopców - choć rzeczywiście rzadziej. I to było jeszcze piękniejsze, bo wyśnione.

Takie idealne...

Tak. I to nie jest skażone niczym złym. Jak spotkamy się z kimś takim po latach to uśmiechamy się do niego, ale poprzez to wszystko, co mamy jeszcze w pamięci, co dotyczyło tamtych fajnych chwil. Bo myśmy też wtedy byli nieskażeni i czyści.

Co jest niebezpiecznego w spotkaniu po latach pierwszej prawdziwej miłości?

Wraz z rozwojem mediów internetowych można by książki pisać i to całe tomiska. To jest i dobre i złe. Bardzo dobre, ponieważ wracają fajne chwile, ludzie uwielbiają wracać do przeszłych czasów. I to niezależnie od tego, jak im się powodzi dziś, w jakim są miejscu: zawodowym, społecznym, rodzinnym. Uwielbiają się spotykać od czasu do czasu, opowiadać do znudzenia te same sytuacje: jak ktoś kiedyś spadł z krzesła, czy dostał dwóję; kto się w kim podkochiwał i jak to w ogóle było - i też w tym wszystkim mieszczą się nasze miłości. Im bardziej poważnie wyglądał wówczas ten związek, tym trudniej zachować absolutną neutralność przy spotkaniach, które powinny być neutralnymi.

Serce zawsze zabije mocniej...

Ludzie już mają swoje rodziny, doświadczenia, czasami są po rozwodach, wiedzą więcej - krótko mówiąc - o życiu i czasami wydaje im się, że jak coś było kiedyś piękne, a z dziwnych przyczyn się rozwiało, rozmyło - to warto wrócić. Ale my już nie jesteśmy w tym samym miejscu. Już kupę lat minęło, mnóstwo doświadczeń - czasami złych, czasami dobrych; są dzieci, czasami jesteśmy już babciami, dziadkami. Nic dwa razy się nie zdarza, nie można wejść do tej samej rzeki, można się tylko uśmiechnąć. Aczkolwiek są też sytuacje, że ci ludzie się spotykają po latach, coś im nie powychodziło zupełnie, pokiereszowały się ich życiorysy - na tyle mocno, że postanawiają spróbować.

Z pani doświadczenia: udaje się czy nie?

Udaje się, absolutnie tak. Czasami okazuje się, że jedna ze stron przez całe lata nie przestała kochać tej drugiej osoby - mimo że była w innym związku, ma dzieci, czy nawet wciąż jest w innym związku. I wtedy znowu po latach trafia ją strzała amora. Spotykają się i - po prostu - nie ma mądrych. Chemia, feromony - to wszystko fruwa! Postanawiają być razem.

I żyją jak w bajce - długo i szczęśliwie?

Po prostu żyją - ale czy jak w bajce? W momencie, kiedy rozpadają się związki, to już nie ma żadnej bajki, to jest dramat. Dzieci zawsze powiedzą, że nie darują tego rodzicom, że się rozstali... Ale to jest za smutne na dzień pod tytułem Walentynki, zupełnie na inną rozmowę.