"Nie jedziemy tam dlatego, że będziemy pierwsi"

A co z tzw. czystością stylu, czyli zjazdem ze szczytu do bazy bez odpinania nart? Przywiązujesz do tego wagę? Po powrocie z Czo Oju opisywałeś to bardzo zabawnie, mówiąc o pokracznym pakowaniu obozu drugiego z przypiętymi nartami. To rzeczywiście ma aż takie znaczenie?

Dla mnie ideałem jest sytuacja, gdy zapinam narty na szczycie i zjeżdżam najniżej, jak tylko się da. Dla mnie to jest wykonany zjazd i wtedy mogę powiedzieć, że zjechałem z tej góry. To, co wspominasz - rzeczywiście była taka teraz komiczna dla mnie sytuacja. Zjeżdżając ze szczytu, dojechałem do obozu drugiego i musiałem go spakować. Byłem sam. Nie miałem tego zaplecza logistycznego i kogoś, kto mógłby mi te rzeczy zgarnąć. Musiałem spakować namiot i stwierdziłem, że zrobię to z przypiętymi nartami, co było bez sensu, bo pokonałem trudności techniczne zjazdu i tam nart nie odpinałem, a tutaj ostatecznie je ściągnąłem. Uważam sobie ten zjazd za zaliczony. Tutaj też będziemy we dwójkę i zjeżdżając, będziemy musieli likwidować te obozy. Gdybyśmy mieli większą ekipę, która by nas wspierała i się tym zajmowała, to inaczej by to wyglądało, ale w takiej sytuacji dopuszczam odpięcie nart przy składaniu obozu.

Ale same warunki pozwalają na taki czysty zjazd, czy jest jakiś odcinek, który może sprawić większe kłopoty?

Najbardziej może nie martwi, ale takim newralgicznym punktem jest kopuła szczytowa. Zjeżdża się granią, dosyć mocno nastromioną, bo nawet do 50 stopni nachylenia na dużej wysokości. To taki rodzynek całego zjazdu. Reszta to raczej logiczny zjazd, trzymając się żebra. Są miejsca, gdzie to żebro trochę chodzi góra-dół, więc będą tu miejsca, gdzie narty trzeba będzie ściągnąć, bo po prostu trzeba podejść kawałek.

A jak duże znaczenie ma dla ciebie przy okazji wypraw, że będzie to coś, co zrobisz jako pierwszy? Celowo wybrałeś Karakorum także dlatego, że wcześniej żadnej polskiej wyprawy narciarskiej tam nie było?

Nie, to nie było wysoko postawionym warunkiem, że to musi być "pierwsze". Ogólnie to, co robimy jest na razie mało popularne w Polsce, ale nie mamy w sobie czegoś takiego, że jedziemy tam, bo jesteśmy pierwsi. Po wyjeździe na Czo Oju, kiedy okazało się, że mogę na tych nartach jeździć w Himalajach i na dużych wysokościach, które zawsze działały na moją wyobraźnię, znaleźliśmy kolejną dużą górę, która jest możliwa do zjechania i ma te pozostałe zalety wspomniane wcześniej.

Czyli realnie, kiedy orientacyjnie możliwe byłoby wyjście na szczyt?

Druga połowa, koniec lipca to jest najwcześniejszy moment, kiedy możemy myśleć o ataku szczytowym. Jeśli cała aklimatyzacja pójdzie po naszej myśli, będziemy w dobrej formie i nie zatrzyma nas pogoda.

"Trafiliśmy w dobry czas"

Za ubiegłoroczną wyprawę udało ci się zebrać sporo nagród - w tym wyróżnienie na Kolosach w Gdyni. To się jakoś przełożyło na zainteresowanie i łatwiejsze zdobycie finansów?

Trochę tak. Medialnie trochę hałasu się dookoła tego zrobiło. Myślę, że te nagrody na pewno pomogły w zbiórce. W pozyskaniu sponsorów niekoniecznie, bo tych wszystkich, których mamy, to są ludzie, którzy rozumieją naszą pasję, bo często sami robią takie rzeczy w mniejszej skali i nam kibicują. Serdecznie im za to dziękujemy, bo to dla nas dobry układ. Rozumiemy się bez strasznej papierologii.

Zdobycie wyróżnienie na Kolosach za 2014 roku, gdzie konkurencja była niesamowita już chyba świadczy o tym, jak dużym osiągnięciem był wyczyn na Czo Oju.

Konkurencja byłą mocna, szczególnie w alpinizmie... Fajnie, miło, że zostało to zauważone i że  narty gdzieś tam się przebijają w tym świecie górskim. Na razie jesteśmy tak trochę obserwowani: "Co ci narciarze wyprawiają?". Tak, jak wspomniałem - jesteśmy głównie narciarzami, a nie wspinaczami.

Jeśli chodzi o góry wysokie i skalę, jesteście chyba w tym momencie z Andrzejem jedyni. Słyszałeś o innych, którzy planują podobne wyprawy?

Przede wszystkim trzeba tutaj wspomnieć Jerzego Kukuczkę, który zdobywając ostatni 8-tysięcznik miał narty na szczycie. Nie był narciarzem, ale na pewno tych nart używał. Czy zjechał w całości - to rozmowa na inną okazję, ale był prekursorem. Potem było długo, długo nic. Później pojawił się Andrzej, któremu - po wyprawach z Polskim Himalaizmem Zimowym - w 2013 roku udało się zjechać z Sziszapangmy. Ja już wtedy próbowałem zorganizować wyjazd na Czo Oju. Wtedy się nie udało. Udało się w zeszłym roku. Polacy z nartami pojawiają się w Himalajach i ja się z tego cieszę. W dobry czas trafiliśmy.

Swoją drogą, na skitouring jest w Polsce straszny boom. Teraz, idąc w weekend w Tatry zimą w sezonie, to są może nie setki, ale kilkadziesiąt osób w każdej dolinie. Jeszcze kilka lat temu spotykało się pojedyncze osoby, więc idziemy w dobrą stronę, chociaż chciałoby się mieć więcej tych górek tylko dla siebie. To jest pytanie - promować, czy nie promować.

Twój dalszy plan w takim razie też obejmuje 8-tysięczniki, czy niekoniecznie? Może np. Ameryka Południowa?

Moja lista gór do odwiedzenia z nartami jest bardzo długa. Jest jakaś magia i uzależnienie od tej wysokości. Coś w tym jest, że jednak ciągnie w góry wysokie, ale co będzie następnego - jeszcze nie wiem. 200 procent skupienia na Gaszerbrumie II. Chcemy zrobić swoje, bezpiecznie wrócić, a potem na pewno coś się wymyśli.