W jeden wieczór pochłonąłem "Incydenty" - zbiór opowiadań Andrzeja Horubały. Po pierwsze dlatego, że to niewielki tomik, liczący zaledwie sto pięćdziesiąt osiem stron; po drugie, ważniejsze, nie mogłem się oderwać od lektury tej bardzo intensywnej, wartkiej, gęstej, mocnej prozy.
Książka, która ukazała się nakładem wydawnictwa Teologia Polityczna, nie jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Horubały. Przed laty przeczytałem dwie powieści autora - "Farciarza" oraz "Umoczonych". Śledzę też jego krytykę literacką, ceniąc ostre i precyzyjne pióro.
Muszę przyznać, że od razu poczułem sympatię do Horubały jako człowieka, mimo że nie znałem go osobiście, zanim spotkaliśmy się w studiu RMF FM na Kopcu Kościuszki w Krakowie. Na pewno jest to podyktowane wspólnotą generacyjnych doświadczeń, toutes proportions gardées (moje są znacznie skromniejsze), a także wyborów światopoglądowych. Horubała, trzy lata starszy ode mnie, jest reprezentantem pokolenia lat sześćdziesiątych, grupy, która konsekwentnie sprzeciwiała się komunizmowi w PRL i postkomunizmowi w III RP. Jako działacz polityczny i człowiek kultury autor "Incydentów" sytuuje się po prawej, konserwatywnej stronie. Emblematycznym elementem jego biografii jest fakt bycia ojcem ośmiorga dzieci. Można by rzec: typowy prawak, nuda.
A jednak jest jakaś przekora w tym mężczyźnie i pisarzu, czynnik, który zaburza ten sielankowy wizerunek. Na świętym obrazku pojawiają się wyraźne rysy, jak na obliczu Sacrum od profanującego uderzenia białą bronią barbarzyńcy. Ten gest bluźnierczy nie jest jednak cyniczną prowokacją, modną blasfemią. Horubała nie psuje religijnego systemu z nihilistyczną satysfakcją artystycznego salonowca, nie posiłkuje się łatwizną kpiny i szyderstwa. Według mnie ta strategia łączenia subtelnych refleksji teologicznych z brutalnym realizmem społecznym, obyczajowym i politycznym jest głębszym zamysłem niż tylko epatowanie efekciarskimi kontrastami.
"Ministrant podchodzi i trzeba z ampułek nalać wina i dodać wody odrobinkę. Wymieszanie natury boskiej z ludzką. Misterium sporządzania mistycznego koktajlu." - to recepta na tę oksymoroniczną prozę zawarta w otwierającym zbiór opowiadaniu "Mniszek".
Horubała jest tym tomie metafizycznym naturalistą, zestawiającym nieprzystające do siebie domeny splendoru i brudu; konserwatywnym libertynem, łączącym pietyzm i ascezę z seksualnym rozpasaniem; upewnionym w swej wierze teologiem po nagłym geście wyrugowania Boga. "Incydenty" to bardzo "barokowa" proza, nasycona paradoksami i oksymoronami, oparta na konceptach.
Horubała jest mistrzem krótkich form, w każdej z siedmiu nowel, siedmiu wyrazów grzechu i odkupienia, stosuje różne gatunkowe i stylistyczne zabiegi, od teologicznych monologów po filmowe akcje w stylu filmów klasy B, od wysublimowanych rozważań o Przeznaczeniu po wulgarne odzywki mafiozów. Pisarz miksuje czasy i języki, stosuje jukstapozycje i miesza czytelnicze szyki, a mimo to zachowuje klarowność i jedność, co jest warunkiem dobrego opowiadania.
"Incydenty" połknąłem w ciągu paru godzin i mam nadzieję na kolejny tom nowel Andrzeja Horubały. Wierzę, że w jego twórczości nie był to tylko incydent.