O jakież to przeszłe, śnieżne warstwy chodzi? Do czego "pije" autor książki, tak tytułując własny tom? Z tym tytułem dzieła Gregora von Rezzoriego (właściwie d'Arezzo) - niemieckojęzycznego pisarza urodzonego w Czerniowcach - jest pewien problem. Rozmawiałem o tym z autorką polskiego przekładu - Małgorzatą Gralińską. W podcaście, który umieszczam poniżej, usłyszycie rozwiązanie translatorskiej zagadki. A na razie w tym moim impresyjnym wprowadzeniu do wywiadu z tłumaczką wskażę wprost do czego aluzyjnie nawiązuje ten "klasyczny" prozaik, który - być może wstyd się przyznać - nie był mi znany, zanim nie sięgnąłem po tę jego autofikcję. Niedawno ukazała się ona po polsku nakładem wydawnictwa "Czarne".
Być może niepotrzebnie cytuję, bo wszyscy wiedzą, że śnieżna fraza pochodzi ze słynnego wiersza średniowiecznego francuskiego poety Françoisa Villona. Mimo to przywołam - dla przypomnienia - fragment tego przepięknego utworu z XV wieku pełnego nostalgii i melancholii. Tak brzmi on w przekładzie Tadeusza Boya-Żeleńskiego:
Powiedz mi, gdzie i w jakiej ziemi
Jest Flora Rzymska krasawica
Archippa, cud między cudami
Tais, stryjeczna iey siestrzyca?
Ty, Echo, co głos wracasz skory
Gdy pomkniesz nad strumienia biegi
Mów, gdzie są piękne dawney pory?
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi!
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi!
Żal za przemijającym życiem, pełnym zmysłowych wrażeń, tęsknota za utraconym pięknem świata, zaklętym w tylu wspominanych kobiecych postaciach, białogłowach sprzed wieków jak cudnie lśniące śniegi, których biel wchłonęła brutalnie głodna brunatna gleba? Czy taki Villonowski z ducha smutek i sentymentalizm przepełnia literackie wspomnienia Gregora von Rezzoriego? Wychowanek arystokratycznej rodziny o sycylijskich korzeniach jest wprawdzie chwilami lirycznym poetą Cesarsko-Królewskich Austro-Węgier, zwłaszcza kiedy wyczarowuje z pamięci Czerniowce, wielokulturowy tygiel melancholijnego alchemika, ale ten tęskny ton nierzadko dysonansowo przełamuje, przechodząc niespodziewanie w ironię, sarkazm i satyrę.
"Niegdysiejsze śniegi" to autofikcja, a więc gatunek hybrydyczny, mieszający fakty i zmyślenie w nieznanych proporcjach. Jest to pięć bardzo plastycznych portretów najbliższych osób autora. Gregor von Rezzori nie tylko utalentowany pisarz, ale także artysta obdarzony geniuszem plastycznym, kreśli konterfekty: niani, matki, ojca, siostry i guwernantki. Właśnie w tej kolejności, co może świadczyć o hierarchii ich życiowej ważności, zmiennej mocy miłości, nierównej sile przywiązania i gradacji ról w autobiografii von Rezzoriego. Jednak zgodzę się, że niekoniecznie, nie upierałbym się przy takiej interpretacji zaskakującego układu w tej portretowej serii. Na pewno jednak ważny jest tutaj klucz psychoanalityczny. Pojęcia z arsenału Zygmunta Freuda czy terminologia obecna w traktatach Carla Gustava Junga to istotny kontekst tej prozy.
Niania mogłaby być Animą Gregora. Niezwykła chłopka o antycznym, znaczącym imieniu Kasandra, to domniemana Hucułka o "małpiej aparycji" i pięknych, gęstych, grubych włosach, mówiąca barwnym volapükiem, zlepkiem różnych języków - od słowiańskich narzeczy, zniekształconej niemczyzny po jidysz. Bohater twierdzi, że była jego mamką, druga "mleczną" matką. To dzięki Kasandrze Gregor miał zyskać łączność z żywotnymi siłami natury, autentycznymi prawdami życia, prawdziwą życiową mądrością.
Matka rodzona to z kolei wysublimowana, nadwrażliwa arystokratka, nieco aseksualna (w każdym razie w erotycznej konfrontacji z mężem, o którym za chwilę), zmieniająca się potem w feministkę i (pod wpływem nowego partnera) w nieudaną bizneswoman, zamieszaną dodatkowo w aferę kryminalną za sprawą ambitnego doktora- truciciela.
Ojciec to prawdziwy germański "tur", niemal mityczny supersamiec o wybujałych zmysłach i nieposkromionym apetycie erotycznym, zapalony myśliwy i patologiczny Żydożerca. To Superego Gregora. Portret taty oparty jest na szalonych kontrastach. Groteskowa kreska szybkich szkiców przechodzi w staranne pociągnięcia pędzlem, jak na wyidealizowanych obrazach historycznych herosów. Ojciec jest wysublimowanym dzikusem, prymitywnym erudytą, barbarzyńcą i pedantem, subtelnym artystą-mordercą zwierząt. W opowieściach o wspólnych ojcowsko-synowskich polowaniach książka von Rezzoriego ze specyficznej powieści edukacyjnej zmienia się w mitologię pierwotnych męskich inicjacji, historie pełne odoru krwi i atmosfery sekretnego wtajemniczenia.
Siostra, super-zdolna i z lekka złośliwa istota, od wczesnych lat dziewczęcych nałogowa pożeraczka książek, bardzo dobrze rokująca poliglotka, wijąca sobie wspólne gniazdko razem ze swoim subtelnym i równie utalentowanym narzeczonym-intelektualistą, umiera niestety na raka w wieku 22 lat. Starsza siostra dla narratora jest zamkniętym sezamem wiedzy, depozytariuszką zagadkowych czasów "cesarsko-królewskich", gdy Gregora nie było jeszcze na świecie. Ten psychiczny dyskomfort jest jednocześnie dla von Rezzoriego rezerwuarem twórczych energii, źródłem pisarskiego natchnienia. Do-chodzenie, do-myślanie się tamtych mitycznych chwil (za horyzontem własnej biografii) pobudza twórczą wenę, mimo że jest też pożywką dla wielkich osobistych niepokojów.
Guwernantka - niejaka pani Strauss, zwana pieszczotliwie Strausselką, to erudytka i poliglotka urodzona w Szczecinie, przed laty (ponoć) życiowa partnerka Marka Twaina. Podejrzewana przez ojca Gregora o semickie pochodzenie, w 1938 roku wykazuje się oficjalnie "aryjskością". Strausselka jest emblematyczną reprezentantką "minionych czasów", kosmopolitką o wielkiej kulturze, zawsze zachowującą się nienagannie i tolerancyjną (wśród jej wychowanic i wychowanków dominuje żydowska młodzież z dobrych domów).
Bardzo barwna jest ta galeria postaci, doskonale odmalowane są psychologiczne portrety na tle zmieniającej się historii: najpierw CK Austro-Węgier, potem Rumunii, a w końcu Austrii przed i po Anschlussie. Opisy bujnej przyrody Bukowiny, a zwłaszcza dzikiej puszczańskiej natury widzianej oczyma zapalonego myśliwego, to dla mnie odkrywcze doświadczenie czytelnicze, na antypodach pejzaży puszczy spod znaku naszej polskiej słynnej ekolożki; bo tak się złożyło, że w nieodległym czasie czytałem książkę "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak". Jakaż różnica w stosunku do lasu i zwierząt! A jednak te skrajnie odmienne podejścia do flory i fauny łączy, w mojej - być może dla wielu szokującej - opinii, jedna cecha: niemal nabożna powaga. Jest jakiś, tajemniczy dla mnie, prawie "religiancki" wymiar obu postaw. Jedna - okrutna - należy do świata męskich rytuałów, druga - kobieca - to zwyczaje z krainy łagodności. Siły te działają tak w przyrodzie, jak i w ludzkiej historii, również tej rodzinnej.