​Lechici zanotowali czwarte zwycięstwo z rzędu w ekstraklasie i umocnili się na pozycji lidera. Gdańszczanie w stolicy Wielkopolski zaprezentowali się słabo, nie mieli żadnych atutów w ofensywie i przegrali, w pełni zasłużenie, pierwsze spotkanie w tym sezonie.

Lech Poznań - Lechia Gdańsk 2:0

Pojedynek w Poznaniu zapowiadał się jako najciekawsze wydarzenie piątej kolejki. Do prowadzącego w tabeli Lecha przyjechała Lechia, która do soboty zajmowała drugie miejsce w tabeli. Mecz był jednak dość jednostronnym widowiskiem, gospodarze zagrali przede wszystkim konsekwentnie i byli świetnie zorganizowani w defensywie. Lech wygrał z Lechią 2:0.

W pierwszych minutach poznaniacy starali się dominować na boisku, goście nie do końca potrafili sobie poradzić z pressingiem rywala. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego groźnie główkował Bartosz Salamon, ale Dusan Kuciak był na posterunku.

Gdy wydawało się, że animusz "Kolejorza" osłabł, a Lechii udało się przenieść ciężary gry dalej od własnego pola karnego, padła bramka dla gospodarzy. Joao Amaral w pełnym biegu wrzucił piłkę w pole karne, a Mikael Ishak z woleja huknął nie do obrony.

Stracony gol wybił z rytmu gdańszczan, którzy nie mieli pomysłu na kreowanie sytuacji. Defensywa Lecha, w której po dłuższej przerwie pojawił się Antonio Milic, spisywała się bezbłędnie, nie pozwalając na zbyt wiele rywalom. To akcje Lecha były groźniejsze, niezwykle aktywny od początku Amaral szukał swojej szansy. Jego  strzał z linii pola karnego trafił w nogę jednego z zawodników Lechii i piłka opuściła boisko.

Po zmianie stron to Lech nadal nadawał ton wydarzeniom. Trener gości Piotr Stokowiec widząc, że bez roszad gra jego drużyny się nie zmieni, w 57. minucie desygnował na boisko trzech nowych piłkarzy. Zanim rezerwowi Lechii zdążyli się rozgrzać, poznaniacy podwyższyli rezultat. Niezwykle precyzyjnym uderzeniem z rzutu wolnego z ok. 25 m popisał się Nika Kwekweskiri, który nieoczekiwanie pojawił się w wyjściowej "11". Kuciak być może spodziewał się uderzenia nad murem i zareagował zbyt późno.

Chwilę później w znakomitej sytuacji znalazł się Jakub Kamiński, który po podaniu Amarala miał już przed sobą tylko bramkarza rywali, lecz strzelił obok słupka. Lechici grali już spokojnie, a gdańszczanie potrafili jedynie wywalczyć rzuty rożne. Żaden z nich nie zagroził poważniej bramce Mickey'a van der Harta, goście nie oddali też ani jednego celnego strzału.

W końcówce meczu, po akcji rezerwowych Jana Sykory i Dani Ramireza, Hiszpan miał ogromną szansę na zdobycie trzeciego gola, lecz spudłował z 12 metrów.