Bartosz Kizierowski zajął drugie miejsce w swoim półfinale 50 metrów stylem dowolnym i awansował do finału MŚ w Melbourne. W finale 4x200 m stylem dowolnym mężczyzn polska sztafeta zajęła 7. miejsce.

W półfinałach Kizierowski miał czwarty czas - 22,13. Polak przegrał z Amerykaninem Cullenem Jonesem o 0.13 sekundy. Lepszy od Kizierowskiego czas mieli jeszcze, startujący w drugim półfinale Szwed Stefan Nystrand (21,99 s) i Brazylijczyk Cesar Cielo-Filho - 22,09 sekundy.

Chyba za głęboko wszedłem w wodę po starcie. Poza tym zdecydowałem się wziąć oddech, straciłem na tym trochę czasu, a tak naprawdę nie wiem, czy to było potrzebne. Czułem się też jeszcze trochę zmęczony po tym porannym starcie. Brakowało świeżości - powiedział po półfinale Kizierowski.

Na szczęście za półfinały nikt medali nie rozdaje. Czwarty czas nie jest zły. W finale każdy ma szansę na złoto. Zawsze powtarzam, że sprint nie jest konkurencją loteryjną. Po prostu wygrywa ten, który popełni najmniej błędów. Ja muszę poprawić kilka elementów, ułożyć sobie ten wyścig w głowie i odpocząć - dodał brązowy medalista poprzednich MŚ.

W eliminacjach Kizierowski uzyskał najlepszy czas. Brązowy medalista z Montrealu pokonał dystans w 22,03 sek. Kizierowski startuje w Melbourne tylko na jednym dystansie. W eliminacjach o 0,03 sekundy wyprzedził Australijczyka Eamona Sullivana. Cullen Jones był w eliminacjach wolniejszy od Polaka o 0,06 sekundy. Forma Kizierowskiego była wielką niewiadomą. 30-letni zawodnik tradycyjnie przygotowywał się do MŚ w USA.

Z wyniku jestem zadowolony. To trzeci rezultat w mojej karierze. Niezłe zejście ze słupka, dobra technika, dobre zakończenie. Płynąłem mocno, bo chciałem się sprawdzić. Fizycznie jestem bardzo dobrze przygotowany, kadra ma świetne zaplecze medyczne. Nie ma co się oszczędzać - powiedział po wyścigu eliminacyjnym Kizierowski.

Najbardziej doświadczony polski pływak w Melbourne przyznał, że nastroje w ekipie nie są najlepsze. Jak nie ma wyników to zawsze jest trochę kiepska atmosfera. Tego się nie uniknie. Ciężko się cieszyć jak mało kto pływa dobrze, mało kto robi życiówki. Ale staramy się wzajemnie wspierać. Trzeba się cieszyć, że taki dołek przyszedł na mistrzostwach świata, a nie igrzyskach - stwierdził zawodnik.

W ostatnim finale dnia wystartowały męskie sztafety 4x200 m stylem dowolnym. Zwyciężyli Amerykanie, którzy czasem 7.03,24 ustanowili nowy rekord świata. Nasi pływacy, Paweł Korzeniowski, Michał Rokicki, Łukasz Gimiński i Przemysław Stańczyk, pobili rekord Polski i z czasem 7.17,46 zajęli ex aequo z Japonią siódme miejsce. Polska sztafeta już wcześniej zapewniła sobie awans do Igrzysk Olimpijskich w Pekinie.

Wcześniej w eliminacjach przepadła Aleksandra Urbańczyk na 50 m delfinem. Polka z wynikiem 27,83 zajęła siódme miejsce w swojej serii. W eliminacjach uplasowała się na 24. pozycji. "To mój ostatni indywidualny start tutaj. Mam wielki niedosyt. Forma nie przyszła" - mówiła po starcie zawodniczka.

Czterokrotna medalistka mistrzostw Europy na krótkim basenie otwarcie mówiła o swoim rozczarowaniu. "Przed tymi mistrzostwami na zgrupowaniach harowałam, ale jak widać nie przyniosło to żadnych efektów. Rozmawiam z innymi zawodnikami i większość mówi to samo. Nie mają formy, czują się ociężali, brakuje im czucia wody. Jedyne wartościowe wyniki tutaj zrobili Otylia na 400 i Przemek na 800 metrów. Coś jest nie tak. Dwa lata temu było nas widać. Tutaj praktycznie nie istniejemy" - dodała Urbańczyk.

Minorowe nastroje w pływackiej reprezentacji Polski - to niestety temat numer jeden na dwa dni przed zakończeniem mistrzostw świata w Melbourne. Trener Paweł Słonimski na razie nie chce mówić o swojej ewentualnej rezygnacji. Wcześniej o jego decyzji dowie się zarząd, który zbiera się dwa tygodnie po MŚ. Posłuchaj relacji specjalnego wysłannika RMF FM Wojciecha Słonia: