Black Hawk uszkodzony na pikniku w Sarnowej Górze wymaga tak poważnej naprawy, że dalej jest uziemiony - poinformował Krzysztof Brejza. "Koszt politycznego szpanu - pół roku operacyjnego wyłączenia śmigłowca i wymiana drogich uszkodzonych części" - dodał europoseł PO.

Do incydentu doszło w sierpniu ubiegłego roku w trakcie wojskowego pikniku z udziałem oficjeli, między innymi ówczesnego wiceszefa MSWiA Macieja Wąsika. On sam był na tej imprezie i przyznawał, że pomagał załatwić policyjną maszynę na festyn.

Zrobiłem to, choć nie jest to samorządowiec z mojej opcji politycznej. I zrobię to, jeśli będę miał taką możliwość w przyszłym roku, bo chcemy pomagać samorządom w organizowaniu uroczystości patriotycznych - mówił Wąsik na antenie Polsat News.

Policyjna maszyna niebezpiecznie nisko latała nad ludźmi, a następnie zahaczyła wirnikiem o sieć energetyczną i zerwała jeden z przewodów.

Pierwszą informację o tym zdarzeniu otrzymaliśmy na Gorącą Linię RMF FM. 

Śledztwo w tej sprawie wszczęli śledczy z Prokuratury Rejonowej w Ciechanowie. Później zostało ono przejęte przez Prokuraturę Okręgową w Płocku.

"Koszt politycznego szpanu"

Niedługo po wypadku reporter RMF FM ustalił, że w wyniku incydentu uszkodzony został co najmniej jeden płat wirnika śmigłowca.

Dodatkowo naprawy wymaga także część poszycia.

Nowe informacje w tej sprawie przekazał dziś Krzysztof Brejza. "Black Hawk uszkodzony na pikniku w Sarnowej Górze wymaga tak poważnej naprawy, że dalej jest uziemiony. Koszt politycznego szpanu - pół roku operacyjnego wyłączenia śmigłowca i wymiana drogich uszkodzonych części" - napisał na platformie X (dawniej Twitter) europoseł PO.

Jeden z członków załogi w przeszłości spowodował wypadek

Na pokładzie Black Hawka, który zerwał linię energetyczną, była trzyosobowa załoga. Jej członkiem był pilot, który 15 lat temu spowodował śmiertelny wypadek wojskowego śmigłowca koło Bydgoszczy.

Doszło do niego w 2009 roku podczas przygotowań do misji Afganistanie. Sterując Mi-24, wbrew procedurom bezpieczeństwa zbytnio obniżył lot maszyny, która zahaczyła najpierw o wierzchołki drzew na poligonie, a potem uderzyła w ziemię.

W katastrofie zginął drugi pilot, a technik pokładowy został ranny. Dowódca maszyny usłyszał wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu.

Z ustaleń dziennikarza RMF FM wynika jednak, że przełożeni bardzo cenili sobie jego służbę w policji. Trafił do niej z wojska w 2016 roku. Był między innymi szefem szkolenia lotniczego w policji. Brał udział w wielu misjach, między innymi w zeszłorocznej akcji gaśniczej w Parku Narodowym Czeska Szwajcaria na północnym-zachodzie Czech.

Wielokrotnie transportował też organy do przeszczepów.