Do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie trafiła 42-letnia kobieta i jej 16-letnia córka ranne w okolicach Kijowa. Wojewoda małopolski Łukasz Kmita zapowiedział, że do małopolskich placówek wojskowymi transportami przywożeni będą kolejni poszkodowani, a lekarze pomagają cywilom.

Dom rodziny na przedmieściach Kijowa został zbombardowany, a samochód, którym uciekali ostrzelany. Jak relacjonował wojewoda Kmita nastolatka własnym ciałem zasłoniła brata i została ranna. Mąż kobiety i ich 9-letni syn, którym nic się nie stało, mają w Krakowie zapewniony nocleg i opiekę.

To nie są osoby, które walczyły, ale cywile, którym Rosjanie zadali ból i cierpienie - podkreślił Kmita. Wszyscy zdajemy egzamin z człowieczeństwa.  Jeszcze niedawno w szpitalach szalał Covid-19. Cały personel medyczny skupiał się na walce z koronawirusem. Teraz tych przypadków jest zdecydowanie mniej, ale musimy być przygotowani na przyjęcie osób ciężko rannych, które wstępnie zostały zaopatrzone w Kijowie czy we Lwowie - dodał.

Wojewoda sprecyzował, że ranni są transportowani z ukraińskich szpitali drogą lądową na granicę, tam przechodzą medyczny triaż, są opatrywani  i zapada decyzja, do którego z polskich szpitali trafią. Działania koordynuje Ministerstwo Zdrowia.  

Kmita podziękował dyrektorom małopolskich szpitali, którzy od 24 lutego pomagają uchodźcom i są nadal gotowi pomagać, także rannym. Dodał, że w placówkach są lekarze i pielęgniarki mówiący po ukraińsku.

Dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego Marcin Jędrychowski podkreślił, że do tej pory lekarze wspierali uchodźców z Ukrainy w kontynuacji leczenia onkologicznego, chirurgicznego oraz kobiety w ciąży.

W tym momencie mamy pierwszych pacjentów, którzy są ofiarami działań wojennych: mamę i jej 16-letnią córkę. Nie ma zagrożenia życia tych osób - powiedział Jędrychowski. Zaznaczył, że ich leczenie będzie długotrwałe.

Szpitale, podobnie jak ostatnio organizacje pomocowe, będą poddane szczególnej próbie. Ważne jest, żeby pomyśleć o systemowym wsparciu dla tych jednostek. Bo ze szpitali, które zajmowały się leczeniem Covid-19, przechodzimy w szpitale, które będą leczyć przypadki, z jakim nie mieliśmy wcześniej do czynienia: osoby z ranami postrzałowymi czy po wybuchu. Ci pacjenci nie wychodzą po 2-3 dniach, ich leczenie trwa kilkanaście dni a czasem kilka tygodni - powiedział Jędrychowski.

Jędrychowski dodał, że w szpitalach nadal przebywają chorzy z Covid-19, choć do 1 kwietnia przestaną działać odrębne oddziały covidowe. 

Dodał, że uchodźcy mają być wkomponowali w normalny standardowy tryb leczenia. Ci, którzy wymagają pilnej pomocy trafiają do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, a pozostali są kierowani do poradni specjalistycznych i traktowani tak jak polscy pacjenci.

Dyrektor Dziecięcego Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie-Prokocimiu Wojciech Cyrul mówił, że wśród uchodźców jest bardzo wiele dzieci, a w placówce do tej pory udzielono pomocy ponad 350 małym pacjentom. Obecnie 130 z nich przebywa na oddziałach.

Nie ma wątpliwości, że ten trend rośnie. Mamy już też niestety pacjentów z poważnymi ranami wojennymi. Wymaga to od lekarzy, pielęgniarek i całego personelu zaangażowania i dobrej organizacji, tym bardziej, że sytuacja finansowa szpitala się nie poprawiła - powiedział Cyrul. Dodał, że wśród rannych dzieci były takie, u których konieczna była amputacja kończyn.