"Aby nie zginąć, udawaliśmy martwych" - opowiadają świadkowie tragedii na norweskiej wyspie Utoya. "Wyglądał jak funkcjonariusz policji, miał policyjne ubranie, broń. To było przerażające". 32-letni mężczyzna zastrzelił tam w piątek co najmniej 84 osoby, głównie uczestników obozu młodych socjaldemokratów. Wcześniej w zamachu bombowym w Oslo zginęło 7 osób.

Według świadków, napastnik w policyjnym mundurze zachęcał ludzi, by zbliżyli się, a następnie otwierał ogień. Często po oddaniu strzału napastnik zmieniał broń i strzelał po raz drugi w głowę ofiar, by upewnić się, że jego ofiara nie żyje.

21-letnia Dana Berzingi opowiadała, że wiele osób "udawało martwych, by przeżyć". Straciłam wielu przyjaciół - zaznacza. Dziewczyna zadzwoniła na policję z telefonu komórkowego zastrzelonego kolegi.

Emilie Bersaas opowiadała telewizji Sky News, że gdy rozpoczęła się strzelanina, schroniła się pod łóżkiem w budynku szkolnym. W którymś momencie strzelanina miała miejsce bardzo blisko budynku. (...) Ludzie w sąsiedniej sali bardzo głośno krzyczeli - mówiła. Leżałam pod łóżkiem przez dwie godziny. Później policja rozbiła okno i weszła do środka - relacjonowała.

Młodzi ludzie przez telefony komórkowe informowali bliskich o tym, co dzieje się na wyspie. W pewnym momencie w norweskich mediach pojawiły się apele, by nie kontaktować się z osobami przebywającymi na wyspie, ponieważ dźwięk telefonu może zdradzić ich miejsce pobytu.

Wcześniej w piątek siedem osób zginęło w wybuchu bomby w dzielnicy rządowej w Oslo. Policja podejrzewa, że za atakami stoi ta sama osoba.

Akcja ratunkowa na wyspie