W czasie pierwszych wolnych wyborów prezydenckich 20 lat temu nie trzeba było się legitymować dowodem czy paszportem. Polacy z zagranicy, którzy nie chcieli występować o dokumenty do władz PRL, mogli przyjść do lokali wyborczych z każdym dokumentem potwierdzającym obywatelstwo polskie. Zdarzało się, że była to przedwojenna matura - wspomina Krzysztof Lorenc, który nieprzerwanie zajmuje się wyborami od 1989 roku i zasiadał w komisji w czasie pierwszych wyborach prezydenckich.

Na kartach do głosowania nie stawiało się żadnych krzyżyków. Głosowało się wówczas jeszcze przez skreślenie tych osób, na które się nie głosuje - mówi Lorenc. W komisjach wyborczych zasiadały nie tylko osoby wskazane przez komitety, ale i przedstawiciele pobliskich zakładów pracy. Te zakłady dbały też o wyposażenie i wyżywienie komisji. Często umiejętności ich pracowników były nie do przecenienia.

W tej komisji, w której byłem, w składzie znajdowała się pracownica drukarni, która całe życie zawodowe spędziła na liczeniu druków. Tempo, w którym ona liczyła karty do głosowania było zupełnie niezwykłe. Ona liczyła to szybciej niż maszynki, które są w bankach i liczą banknoty. Błyskawicznie. Po prostu miała w tym wieloletnie doświadczenie. Po rozdzieleniu kart do głosowania wystarczyło tej pani plik kart dać do rąk i po chwili już ustalona była liczba tych kart. To prawie wyglądało jak magiczna sztuczka, bo ona tak zręcznie te karty rozkładała w wachlarz, potem przekładała palcami i ogłaszała wynik. Ten wynik komisja sprawdzała i za każdym razem się wszystko zgadzało - wspomina Krzysztof Lorenc.

Z komputerów obwodowe komisje wyborcze zaczęły korzystać dopiero po 2000 roku. Wcześniej, przez ponad 10 lat wszystko trzeba było liczyć ręcznie, a przy "ręcznym" liczeniu bardzo łatwo było popełnić błąd, nawet najmniej prawdopodobny. Na przykład dodając jeden i jeden komisja wpisywała w tabelce również jeden zamiast dwa. Taki błąd wykrywał dopiero rachmistrz w komisji wyższego szczebla, który słupki zliczał również w pamięci. Podobno trwało to zaledwie kilkanaście sekund. Jeśli wykryli błąd - przewodniczący komisji musiał wrócić do swojego okręgu i tam liczenie zaczynało się od nowa. Teraz komputer nie przyjmie niepoprawnych danych. Dużo szybciej można też podać wyniki głosowania, bo są po prostu przesyłane przez internet.