​"Szacujemy, że rosyjscy dowódcy uznają teraz około 20 tysięcy swoich żołnierzy na zachodnim brzegu Dniepru za ekstremalnie zagrożonych i wycofanie się z tego terenu miałoby sens operacyjny" - pisze dziennik "The National", opierając się na źródłach w zachodnich rządach. Żołnierze mogliby zostać otoczeni i zniszczeni przez siły ukraińskie.

"Szacujemy, że rosyjscy dowódcy uznają teraz ok. 20 tys. swoich żołnierzy na zachodnim brzegu Dniepru za ekstremalnie zagrożonych i wycofanie się z tego terenu miałoby sens operacyjny" - powiedział wydawanej w Zjednoczonych Emiratach Arabskich gazecie jeden z jej rozmówców. "Ale to oczywiste, że ten obszar ma znaczenie polityczne i jest jedyną stolicą obwodu, którą zajął Putin od początku inwazji" - dodał.

"Po rosyjskich porażkach w obwodzie charkowskim na początku września, gdzie Ukraińcy odbili znaczne tereny, Kreml może być skrajnie niechętny do tego, by zarządzić odwrót" - komentuje "The National".

"Dzięki dostarczanej przez Zachód artylerii dalekiego zasięgu wojska ukraińskie przeprowadziły wiele ataków na rosyjskie magazyny amunicji oraz mosty na Dnieprze odcinając od zaopatrzenia położone na zachodnim brzegu rzeki jednostki" - pisze gazeta. Zaznacza, że "Rosjanie zgromadzili tam dobre oddziały, w tym jednostki powietrznodesantowe, a Dniepr ma na tym odcinku kilometr szerokości".

Źródło gazety oceniło, że ewentualne przełamanie przez Ukraińców rosyjskiej obrony wokół Chersonia i szybki postęp sił ukraińskich w stronę Krymu byłyby trudne, ponieważ Rosjanie mają jeszcze linie obronne na zachodnim brzegu rzeki. "Trudnością w takich przewidywaniach jest zawsze czynnik morale, który naprawdę trudno ocenić, więc nie można tego jednak wykluczyć" - skomentował urzędnik.

"The National" zwraca też uwagę na to, że rezerwiści, którzy mają zostać powołani do wojska w ramach ogłoszonej w środę przez Kreml mobilizacji 300 tys. żołnierzy, przedstawiają bardzo niską jakość bojową. "Rosyjscy dowódcy staną przed dylematem: albo wzmocnienie niskiej jakości teraz, albo lepiej wyszkolone siły, ale później" - zaznaczył rozmówca gazety.