Nawet z 500 osób mogła składać się załoga rosyjskiego krążownika "Moskwa", który zatonął w czwartek. Dzień wcześniej trafiły go dwie ukraińskie rakiety Neptun. Do tej pory nie ma oficjalnych danych nt. losu marynarzy - liczby zabitych, rannych i zaginionych. Coraz więcej rodzin szuka wiadomości nt. swoich bliskich. "Potrzebujemy potwierdzenia na piśmie, a nie ustnych odpowiedzi" - mówi jeden z ojców.

"Guardian" opisuje historie kilku rodzin, które desperacko próbują ustalić, co stało się z ich synami. Matka 19-letniego Andrieja, Julia Tsywowa, przez cztery dni po katastrofie szukała jakichkolwiek informacji nt. swojego syna. Dopiero w poniedziałek zadzwoniono do niej z rosyjskiego ministerstwa obrony. Urzędnik przekazał matce, że Andriej nie żyje. Był poborowym, miał zaledwie 19 lat. Nie powiedzieli mi nic więcej, nic na temat pogrzebu. Jestem pewna, że nie tylko on zginął - mówi kobieta.

Jak zauważa "Guardian", rosyjski rząd na początku wojny zapewniał, że poborowi nie są wykorzystywani do walki. Ostatecznie ministerstwo obrony przyznało, że trafiają oni jednak na front. Stało się tak po tym, jak ukraińska armia opublikowała zeznania młodych rosyjskich jeńców. Wtedy rosyjski resort stwierdził, że poborowi już więcej nie będą brać udziału w działaniach wojennych.

"Nie mogłam znaleźć swojego dziecka"

Kilkoro rodziców załogi krążownika "Moskwa" twierdzi jednak, że na okręcie służyli poborowi, a nie wyłącznie kontraktowi żołnierze. Poborowy, który nie powinien brać udziału w aktywnej walce, jest zaginiony. Jak można zaginąć podczas walki na środku morza? - napisał Dmitrij Szkrebets, ojciec Jegora, który był kucharzem na "Moskwie" i zaginął. Mówią, że ewakuowali całą załogę. To kłamstwo, okrutne i cyniczne kłamstwo - rozpacza mężczyzna. Domaga się informacji, dlaczego jego syn został w ogóle wysłany na wojnę.

Żona Szkrebetsa, Irina, powiedziała niezależnemu rosyjskiemu portalowi Insider, że szukała syna w szpitalu wojskowym na Krymie. Widziała tam ok. 200 rannych marynarzy. Patrzyłam na każde poparzone dziecko. Nie mogłam znaleźć swojego. Było tam tylko 200 osób - a na pokładzie było ponad 500. Gdzie są pozostali? Szukaliśmy w Krasnodarze, szukaliśmy gdzie indziej - ale nie mogliśmy go znaleźć - relacjonowała kobieta.

Z rodzicami Jegora skontaktowały się trzy inne rodziny poborowych, którzy także zaginęli. Wszyscy napisali oficjalne zapytania do władz. Potrzebujemy odpowiedzi na piśmie nt. losu naszych dzieci, a nie ustnych zapewnień - podkreśla Szkrebets.

Jak zauważa "Guardian", część rodzin boi się publicznie zadawać pytania o los swoich bliskich. Gazeta jako przykład podaje post, który w mediach społecznościowych opublikowała matka jednego z marynarzy. Napisała, że jej syn zaginął. Kilka godzin później wpis został skasowany. Inni krewni w wypowiedziach dla dziennikarzy proszą o zachowanie anonimowości. Boją się bowiem represji ze strony rosyjskich władz. 

"Płakał, nie chciał powiedzieć, co widział"

Wczoraj "Nowaja Gazieta. Europa" opublikowała rozmowę z matką marynarza, który pływał na krążowniku "Moskwa".  Z relacji syna kobiety, z którą rozmawiali dziennikarze gazety, wynika, że zginęło ok. 40 osób, wiele jest rannych, są też zaginieni. Większość poszkodowanych ma obrażenia nóg. 

Syn opowiadał mi, że krążownik został uderzony z ziemi, od strony Ukrainy - relacjonowała kobieta. Zadzwonił do mnie i płakał. To było przerażające. Było jasne, że nie wszyscy przeżyli. Próbowali ugasić ogień po tym, jak w krążownik uderzyły trzy rakiety Neptun (wg strony ukraińskiej w “Moskwę" uderzyły dwa Neptuny - przyp. red.) - opowiadała.

Gazeta, w celu ochrony kobiety i jej syna, nie podała informacji, na podstawie których można byłoby zidentyfikować mężczyznę. Nie chcę wchodzić w szczegóły, by nie wydać swojego syna. Boję się, to wszystko jest przerażające - podkreśla kobieta. Gdy syn zadzwonił do mnie 15 kwietnia, płakał. "Mamusiu, nigdy nie przypuszczałem, że w czasach pokoju wpakuję się w taki bałagan. Nie powiem ci ze szczegółami, co widziałem. To takie straszne" - cytowała słowa syna.

Kobieta zauważa, że w rosyjskich mediach nie ma szczegółów nt. zatonięcia "Moskwy". Dlaczego? Bo ministerstwo obrony nie chce przyznać się do porażki, do utraty takiego krążownika - ocenia rozmówczyni gazety.

Wcześniej Radio Swoboda znalazło w mediach społecznościowych wpis dotyczący śmierci 41-letniego Iwana Wakchruszewa, który był elektrykiem na "Moskwie". Informację o jego zgonie potwierdziła żona, Varvara. Według niej "dowództwo" poinformowała ją, że zaginęło 27 członków załogi krążownika.

Nagranie z rzekomymi rozbitkami z Moskwy

Krążownik "Moskwa" zatonął 14 kwietnia. Dzień wcześniej ukraińska armia poinformowała, że w "Moskwę" uderzyły ukraińskie pociski Neptun

Rosyjska armia nie odnosi się do tych doniesień. Informuje jedynie, że na pokładzie wybuchł pożar i eksplodowała amunicja, a jednostka zatonęła podczas sztormu, gdy była holowana do portu. 

Nie ma oficjalnych danych nt. losu załogi. Na pokładzie mogło być nawet 500 osób. Ukraińską wersję zdarzeń - że okręt został trafiony dwiema rakietami Neptun - potwierdziły w piątek Stany Zjednoczone.

Ministerstwo Obrony Rosji opublikowało w sobotę nagranie wideo, na którym rzekomo widać spotkanie szefa marynarki wojennej z rozbitkami z okrętu wojennego "Moskwa".

Na nagraniu, które trwa około 30 sekund, widać kilkudziesięciu mężczyzn w mundurach marynarki wojennej, ustawionych w szeregu na baczność przed szefem marynarki wojennej Nikołajem Jewmienowem.

Do spotkania doszło podobno w Sewastopolu na zaanektowanym Półwyspie Krymskim.

To pierwsze zdjęcia przedstawiające domniemanych członków załogi statku "Moskwa" od czasu jego zatonięcia w czwartek.