Od czerwca nie działa radar meteorologiczny niedaleko Rybnika na Śląsku - donosi "Rzeczpospolita". To zagrożenie dla systemu ostrzegania przed żywiołami. Awaria dodatkowo osłabiła i tak niewystarczającą sieć takich urządzeń znajdujących się w Polsce. Mamy tylko osiem radarów, a po awarii sprawnych jest tylko siedem.

A to m.in. właśnie na podstawie ich wskazań meteorolodzy przekazują informacje o zagrożeniach powodziami, burzami czy silnym wiatrem.

Radar meteorologiczny potrafi ustalić poziom opadów oraz przesuwanie się ich nad Polską w promieniu 200 kilometrów. Z kolei cyklony czy trąby powietrzne wykrywa on w promieniu 100 kilometrów - wyjaśnia w rozmowie z "Rzeczpospolitą" zastrzegający anonimowość pracownik Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Teraz w kraju są niestety miejsca niewidziane przez radary lub widziane bardzo słabo - przyznaje.

Według rozmówcy dziennika, na terenie kraju powinno funkcjonować 16 radarów meteorologicznych. Koszt jednego szacowany jest na ponad 12 mln zł.

Zdaniem ekspertów, przez awarię sprzętu na Śląsku dane dotyczące tego regionu mogą być nieścisłe, co grozi przeoczeniem lokalnych zagrożeń. Odczyty na południu Polski rzeczywiście nie są tak dokładne, ale na tym terenie radary są rozmieszczone gęściej niż w centrum i na północy, więc nie powinniśmy przeoczyć żadnych istotnych informacji o zagrożeniach - pociesza Roman Skąpski, hydrolog z IMiGW. Podkreśla, że nowy radar niedaleko Rybnika powinien zacząć działać z końcem tego roku.

Zaznacza też, że należy powiększyć sieć radarów w Polsce. Niezbędne jest wybudowanie radaru w północno-wschodniej Polsce, co umożliwiłoby ostrzeganie przed takimi huraganami, jaki w 2007 roku nawiedził Mazury. Jednak od kilku lat nie możemy uzyskać na ten cel środków - twierdzi.

"Bogatyni nie dało się przewidzieć"

Informacje przekazywane przez radary trafiają m.in. do Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, które nadzoruje system zarządzania kryzysowego w kraju. Informacje z nich docierają też do wojewódzkich centrów zarządzania kryzysowego. Tam dane są analizowane i na podstawie takich opracowań podejmowane są decyzje dotyczące zagrożeń meteorologicznych.

Czy gdyby system radarów meteorologicznych był wystarczający, udałoby się ostrzec Polaków przed majową powodzią i niedawnym zatopieniem Bogatyni? Roman Skąpski przyznaje w rozmowie z "Rzeczpospolitą", że system jest niedoskonały, ale zapewnia, że Instytut zrobił wszystko, by rzetelnie informować o zagrożeniu. Od maja do połowy sierpnia RCB otrzymało z IMiGW 310 komunikatów o zagrożeniach pogodowych trzeciego stopnia.

Przemysław Guła, były szef RCB, twierdzi, że zagrożenie w Bogatyni było nie do przewidzenia. Nie wykryłby tego żaden radar. Były komunikaty o wysokim zagrożeniu i nikt nie dopuścił się tu niedopatrzenia - mówi.

Co innego majowa powódź. Wówczas sytuację można było przewidzieć nawet z tygodniowym wyprzedzeniem. Zawiodły jednak kompetencje niektórych ludzi, którzy przez kilka dni zastanawiali się, w którą stronę płynie Wisła - ironizuje Guła.

Będzie reforma

Z niedoskonałości systemu meteorologicznej ochrony kraju zdaje sobie sprawę Ministerstwo Środowiska, które nadzoruje IMiGW. Rzeczniczka resortu Magdalena Sikorski w przesłanym "Rzeczpospolitej" piśmie zapewnia, że do końca roku zostanie zakończone przygotowywanie programu, który ma poprawić sytuację dotyczącą metod prognozowania pogody i przekazywania tych informacji.

Czy znajdą się pieniądze na zbudowanie wystarczającej sieci radarów? Nie wiadomo.