​W pogrążonym w kryzysie gospodarczym Libanie narastają obawy, że kraj zostanie wciągnięty w wojnę pomiędzy Izraelem a Hamasem, co według zapowiedzi izraelskich władz mogłoby mieć dla niego katastrofalne skutki - pisze w niedzielę dziennik "Washington Post".

Działające w Libanie zbrojne ugrupowania, w tym Hezbollah i tamtejsze skrzydło Hamasu, od dawna angażują się w starcia z wojskami Izraela na niewielką skalę na granicy libańsko-izraelskiej. Kraje zachodnie apelują do władz Libanu o uniknięcie eskalacji, ale Hezbollah nie wyklucza nasilenia działań.

Hezbollah: Nie możemy zaakceptować upadku Hamasu

"Wszystkie kraje zachodnie rozmawiają z nami, przysyłają swoich ambasadorów, mówiących, że Hezbollah nie może włączyć się do wojny" - powiedział "WP" libański urzędnik, zastrzegając sobie anonimowość. 

Liban odpowiada na te apele żądaniem, by USA wpłynęły na Izrael, aby powstrzymał się od dużej inwazji lądowej na Strefę Gazy, co mogłoby sprowokować Hezbollah.

"Jako rząd, mówimy (Hezbollahowi), że nie możemy sobie pozwolić na wojnę. Jego odpowiedź brzmi: Rozumiemy was, ale my nie możemy zaakceptować upadku Hamasu" - przekazał libański urzędnik.

Liban boi się wojny. Życie w kraju ustało

Według amerykańskiej gazety życie w Libanie praktycznie ustało. Restauracje, hotele i bary opustoszały, kluby odwołały wydarzenia w akcie solidarności z mieszkańcami Strefy Gazy. Jednocześnie narastają obawy, że jeśli Hezbollah przystąpi do wojny, Liban zostanie zniszczony tak, jak Gaza.

Przedstawiciele Hamasu wyrażali nadzieję na większy udział Hezbollahu w walkach, które rozpoczęły się po brutalnym ataku palestyńskiego ugrupowania na Izrael z 7 października. "Spodziewaliśmy się znacznie większego zaangażowania niż to, co ma miejsce. Wzywamy ich do dalszego uczestnictwa" - mówił 16 października członek biura politycznego Hamasu Musa Abu Marzuk.

Lider Hezbollahu Hassan Nasrallah nie zabrał publicznie głosu od ataku z 7 października, a wraz z upływem dni jego milczenie staje się coraz bardziej znaczące - ocenia "WP". Jego zastępca Naim Kassem oświadczył natomiast, że mimo apeli o powstrzymanie się od zaangażowania, Hezbollah "jest częścią tej walki" i jeśli potrzebne będzie większe zaangażowanie, "zrobimy to".

Upadek państwa i kryzys gospodarczy

Jeden z zachodnich urzędników powiedział "WP", że nawiązano kontakt z przedstawicielami libańskich władz oraz z Hezbollahem, by przekonać ich, aby "powstrzymali się od wszelkiego rodzaju eskalacji na granicy i ogólnie utrzymywali Liban z dala od konfliktu, toczącego się w Strefie Gazy".

Liban i jego ludność "nie mogą sobie pozwolić na nowy konflikt w obliczu upadku państwa i fatalnej sytuacji gospodarczej" - dodał ten urzędnik, zastrzegając sobie anonimowość.

W 2006 roku Hezbollah najechał na Izrael i porwał dwóch jego żołnierzy. W odpowiedzi izraelskie wojsko uderzyło w lotnisko w Bejrucie, zablokowało libańskie porty i przestrzeń powietrzną. Ponad 50 tys. osób uciekło z Libanu do Syrii, która wówczas przyjmowała uchodźców. Po wojnie, która trwała 34 dni, kraje Zatoki Perskiej pomogły sfinansować odbudowę Libanu.

Obecnie pogrążona w wojnie domowej Syria nie może sobie pozwolić na przyjęcie uchodźców. Państwa arabskie, które pomogły w 2006 roku, "przestały dawać pieniądze" - powiedział libański urzędnik. W związku ze złą sytuacją gospodarczą z Libanu wyjechało wielu profesjonalistów, a ci, którzy zostali, z trudem wiążą koniec z końcem. Kraj, który dawniej utożsamiano z luksusem i zbytkiem, jest w tym roku na szczycie listy państw z najszybciej rosnącymi cenami żywności - zauważa "WP".