Ile tego kupili i rozdali nawet nie są w stanie policzyć. Ciepłe buty, kurtki, czapki i rękawiczki zawiozła dzieciom imigrantów trójka młodych Polaków. Właśnie wrócili z Bałkanów. Widzieliśmy rzeczy, po których już nic nie będzie takie samo – opowiadają reporterce RMF FM.

Ile tego kupili i rozdali nawet nie są w stanie policzyć. Ciepłe buty, kurtki, czapki i rękawiczki zawiozła dzieciom imigrantów trójka młodych Polaków. Właśnie wrócili z Bałkanów. Widzieliśmy rzeczy, po których już nic nie będzie takie samo – opowiadają reporterce RMF FM.
Zdj. ilustracyjne /VALDRIN XHEMAJ /PAP/EPA

Wszystko zaczęło się od wyjazdu na wakacje. Paulina ze Szczecina pojechała do Serbii dwa miesiące temu. Miał to być urlop, ale szybko okazało się, że nie sposób odwrócić oczu od uchodźców. Tak mocno do nas przemówiło to, co zobaczyliśmy, że próba pomocy była jedynym, co mogliśmy zrobić - opowiada Paulina, która po powrocie do Polski zaczęła zbierać pieniądze na zakup ciepłych butów. Próba pomocy wydawała się nam czymś naturalnym, natomiast to, co nas zaskoczyło, to wielki odzew znajomych. Najpierw naszych, potem znajomych znajomych. Potem pieniądze na pomoc zaczęli nam przekazywać zupełnie obcy ludzie - dodaje. Do Belgradu pojechali autem po brzegi wyładowanym butami. Na granicy bali się, czy nie będą mieli kłopotów, na szczęście pograniczników interesowało tylko, czy nie mają papierosów. Przez Facebooka nawiązali współpracę z działającymi na miejscu grupami wolontariuszy. Bazę mieliśmy w Belgradzie, ale sytuacja tam jest dynamiczna. Dostawaliśmy sygnał, że tu i tu ma przybyć nawet kilka tysięcy osób i prawdopodobnie będą musieli czekać całą noc. I tam właśnie jechaliśmy - dodaje Paulina.

"Były dzieci chore, upośledzone, a wszystkie bardzo zmęczone"

Jak opisują, to, co się dzieje do granicy serbsko-chorwackiej to wolna amerykanka. Uchodźcy często błąkają się. Całe oszczędności wydają na przewodników, którzy obiecują ich zaprowadzić do kolejnej granicy, a często znikają z pieniędzmi. W Bułgarii uchodźcy trafiają do więzienia, gdzie są okradani i bici przez lokalną policję. Jeszcze gorzej jest w górach w Turcji, tej trasy wielu uchodźców nie przeżywa. Dlatego, jak tłumaczyli wolontariuszom, decydują się na drogę przez morze. Było dla nas zaskakujące jak wielu z uchodźców nie wie dokąd zmierza. Wielu nie wie, czym jest Unia Europejska, jak wiele granic muszą jeszcze przekroczyć, nie mieli pojęcia o Schengen. Oni uciekają przed czymś, nie wiedzą do końca dokąd - opowiada Bartek. Spotkaliśmy wielu ludzi, takich jak my. Wykształconych, którzy pracowali w różnych firmach. Którzy znają angielski, a nawet więcej języków niż ja. Byli też tacy, z którymi nie udało się porozumieć, bo mówili tylko po pasztuńsku czy arabsku - mówi Sabina. Jak wspomina, w centrum dla uchodźców w Belgradzie spotkali samych mężczyzn. Dopiero gdy pojechali na granicę zobaczyli, że przeważają rodziny. To często były rodziny wielopokoleniowe. Dziadek, ojciec i syn. Spotkaliśmy ludzi po dziewięćdziesiątce, a także masę dzieci. Od takich kilkudniowych, które musiały się urodzić gdzieś po drodze. Były dzieci chore, upośledzone, a wszystkie bardzo zmęczone. Zasypiały na stojąco - mówi Sabina.

Ich uwagę zwróciła 6-osobowa rodzina, która do Serbii z Afganistanu przyszła na piechotę. Szli przez 5 tygodni. Głownie przez lasy, czasami kilka dni bez jedzenia i wody. Pili wtedy wodę z kałuży. Na ucieczkę z kraju zdecydowali się, gdy kilkaset metrów od ich domu wysadził się zamachowiec-samobójca. Po drodze stracili całe oszczędności. W Bułgarii na 3 tygodnie cała rodzina trafiła do więzienia, gdzie najmłodszy syn, 10-letni Ahmed był bity przez strażników, gdy płakał. Gdy dotarli do Belgradu, nie mieli nic. Tylko brudne ubrania i podarte buty. Za resztę pieniędzy Paulina, Sabina i Bartek kupili im nowe. Cały czas maja kontakt z tą rodziną. Wiedzą, że dotarli już do Niemiec, są w obozie koło Monachium. Chcą jechać do Holandii, bo tam mają krewnych.

"Nasze buty i czapki rozchodziły się w mgnieniu oka"

Bez ciepłych ubrań było z resztą więcej osób. Często musieliśmy edukować, jak się ubierać w europejskim klimacie, bo okazywało się, że tam, skąd przybyli uchodźcy, gdy jest chłodniej, kobiety okrywają się chustą. Tu to nie wystarczy. Trzeba było tłumaczyć krok po kroku - opowiada Sabina. Nasze buty i czapki rozchodziły się w mgnieniu oka. Podejrzewam, że jakiejkolwiek liczby paczek by się tam nie przywiozło, to wciąż będzie mało - dodaje Bartek.

Takich wolontariuszy jak młodzi Polacy jest na Bałkanach dużo. Z uchodźcami pracują Czesi, ale nie brakuje też wolontariuszy z krajów arabskich. Syryjczyków, którzy mieszkają od lat w Europie. Z Arabii Saudyjskiej przyjechali natomiast lekarze, którzy pomagają rannym i chorym. Polacy już planują następny wyjazd. Tym razem chcą polecieć na grecką wyspę Lesbos. Nie mamy wpływu na to, że ci ludzie tu dotarli. Każdy z uchodźców ma za sobą tragiczną, niewyobrażalną dla nas historię. Tym ludziom po prostu trzeba teraz pomóc, a potem pomyśleć co z tym problemem zrobić - mówi Bartek.