Tak w sprawie lustracji, jak i w obecnej sytuacji, władze kościelne wciąż dokonują grzechu zaniechania, czyli latami nie reagują na negatywne zjawiska i nie oczyszczają szeregów kapłańskich. Dochodzę do tego wniosku po emisji filmu Tomasza Sekielskiego.

Jeden z nieżyjący już dziś arcybiskupów powiedział mi po wydaniu książki "Księża wobec bezpieki", że sprawa akt duchownych współpracujących z komunistyczną bezpieką, została zaniedbana przez księży biskupów na początku lat 90. Wtedy bowiem polski episkopat, gdyby chciał mógł dostać wszystkie akta do wglądu. Ale nie chciał. Arcybiskup mówił też, że na posiedzeniu Episkopatu abp Bronisław Dąbrowski, ówczesny sekretarz Konferencji, przyniósł gruby notes, w  którym wynotowane były z tych akt nazwiska tajnych współpracowników SB, po piętnaście z każdej diecezji. Zeszyt krążył po sali, niektórzy z tych, co go czytali, czerwienieli na twarzy, ale ostatecznie zadecydowali, że nic z tym dalej nie zrobią. Co więcej, niektórzy z tajnych współpracowników jak np. TW o ps. "Dąbrowski" (ks. Wiktor Skworc), TW o ps. "Filozof (ks. Józef Życiński) czy TW o ps. "Fermo (ks. Juliusz Paetz) zostało arcybiskupami. Jednak nie dało się tego całkiem zatuszować i wszystkie te problemy wybuchły ze zdwojoną siłą po kilkunastu latach.

Przypominam ten fakt dlatego, że brak reakcji w sprawie lustracji, nazywany często "grzechem zaniechania", żywcem przypomina brak reakcji w sprawie pedofilii niektórych duchownych. Dochodzę do tego wniosku po emisji filmu Tomasza Sekielskiego "Tylko nie mów nikomu"

W filmie tym wstrząsnęły mną przede wszystkim relacja ofiar i konfrontacje z krzywdzicielami. Także zaniechania i niekonsekwencje władz kościelnych. Gdyby pod koniec ubiegłego wieku, gdy ten problem wybuchł z całą siłą w Stanach Zjednoczonych, polscy księża biskupi podjęli odpowiednie kroki, to opracowane zostałyby odpowiednie procedury, a pedofile zostaliby wydaleni ze stanu kapłańskiego. Zapobieżono by w ten sposób kolejnym tragediom, jakie ma na swoim sumieniu np. ukazany w filmie ks. Andrzej Srebrzyński. Pierwszych molestowań nieletnich chłopców dopuścił on się ponad 25 lat temu jako wikary. Pomimo tego dalej funkcjonował jako duchowny, a jego przełożony, biskup toruński Andrzej Suski przenosił go z parafii na parafie. Było to sprzeczne tak z wszelkimi normami zalecanymi przez Watykan, jak i zwykłą chrześcijańską moralnością. Czemu przewodniczący episkopatu i ksiądz prymas nie reagowali na takie postępowania swego brata w biskupstwie?

Zaniedbania widać także w sprawie nieżyjącego już ks. Franciszka Cybuli, byłego kapelana prezydenta Lecha Wałęsy, któremu parę miesięcy temu abp Sławoj Leszek Głódź urządził okazały pogrzeb. Ta sprawa ma podwójne dno. Przede wszystkim stosunki homoseksualne z dzieckiem. Po drugie, tajna współpraca z SB pod pseudonimem "Franko". Kto jak kto, ale osoba mająca dostęp do głowy państwa polskiego powinna być prześwietlona "na dziesiąta stronę", tak przez władze kościelne, ale i państwowe. Co zrobił więc Urząd Ochrony Państwa? Czy pan prezydent zdawał sobie w ogóle sprawę z tego, kim jest jego zaufany współpracownik? Dla dobra państwa polskiego te pytania nie powinny pozostać bez odpowiedzi.

Najbardziej jednak zaskoczyła mnie sprawa ks. Eugeniusza ze zgromadzenia zakonnego księży marianów, kustosza i budowniczego sanktuarium maryjnego w Licheniu. Po pierwsze dlatego, że ofiarą jego molestowań pedofilskich był jeden z księży, który doznał tego w dzieciństwie. I to dopiero zeznania tej ofiary uruchomiły procedurę kanoniczną w Rzymie. Po drugie, zgromadzenia zakonne są wspólnotami o więzach bardzo rodzinnych, w których "wszyscy o wszystkim wiedzą". Nie było więc możliwe, aby o skłonnościach i czynach ks. Eugeniusza nie wiedzieli inni jego współbracia, zwłaszcza że ze względu na swoją rolę w sanktuarium był on osobą "na świeczniku". Po trzecie, w latach 90. najwyższym przełożonym księży marianów, czyli generałem, był ks. Adam Boniecki, który choćby z racji swoich funkcji w piśmie watykańskim "Ossevatore Romana", a później w krakowskim "Tygodniku Powszechnym", miał nadzwyczaj liczne kontakty w Kościele powszechnym i doskonale orientował się w problemie księży-pedofilii. Oczywiście nie podejrzewam go, że cokolwiek tuszował, ale rodzą się liczne pytania. Czy znając od dziesiątek lat owego współbrata wiedział o jego skłonnościach. Czy jako generał opracował odpowiednie procedury, które wydalałyby pedofilów w szeregów zakonnych? 

Nie chcę oceniać filmu Sekielskiego od strony warsztatu, bo nie jestem krytykiem filmowym. Niektóre sceny mnie raziły jak np. obalenie pomnika ks. Henryka Jankowskiego, bez odpowiedniego wyjaśnienia widzom, o co chodziło, i czy ów duchowny był winny czy nie. Także pokazanie przewożenia do karetki zwłok dopiero co zmarłego ks. Cybuli. Jednak film jest ważny. Czy coś zmieni? Obawiam się, że niewiele.

Innym bowiem bardzo ważnym problemem, wciąż zatajanym (i niepokazanym ani w tym filmie ani w filmie "Kler"), jest działalność tzw. homo-lobby, w tym molestowanie kleryków i młodych księży przez swych przełożonych. A to jest praprzyczyna wielu pęknięć w Kościele. To nie tylko wciąż niewyjaśnione skandale ze wspomnianym abp Paetzem i ich tuszowanie przez nuncjusza papieskiego, późniejszego prymasa, abp. Józefa Kowalczyka, ale i wiele innych spraw. Jeżeli i tutaj dojdzie do "grzechu zaniechania", to kryzys będzie coraz większy.