Spośród 5 tysięcy tytułów do finałowej dziewiątki konkursu o Złotą Palmę trafił krótkometrażowy film "Koniec widzenia" w reżyserii Grzegorza Mołdy. Powstał w Gdyńskiej Szkole Filmowej jako film dyplomowy, a opiekunem młodych artystów jest reżyser Robert Gliński. To 15-minutowy film, którego bohaterką jest Marta. Gra ją Zosia Domalik. Dziewczyna pracuje w warsztacie samochodowym ojca. Jej chłopak trafia do więzienia.


Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: Przede wszystkim bardzo gratuluje filmu podopiecznego. Ci młodzi ludzie, którzy zrobili ten film mówią, że pan, jako opiekun, bardzo, bardzo wspierał, bardzo pomagał, w ogóle nie przeszkadzał. A jak wyglądała ta współpraca z pana perspektywy?

Robert Gliński: Nie od dziś zajmuję się pracą z młodymi ludźmi i opiekuję się filmami, które oni robią. Już wiele filmów dyplomowych wyszło "spod mojego palca". Przede wszystkim są takie dwa pola działania; jedno to takie, żeby nie szkodzić. Tak staram się działać. Staram się również pewne rzeczy wykrystalizować im w umyśle. Młody człowiek, jak robi pierwsze filmy, chce w tych filmach pokazać wszystko - co mu w duszy gra, co mu w sercu gra, co mu w głowie puka i tak dalej - a tego się nie da. Nie da się w krótkim filmie, w krótkiej formie powiedzieć wszystkiego o świecie, o ludziach, o sensie istnienia itd. Trzeba się na czymś skoncentrować, trzeba pewne rzeczy wybrać, o pewnych zapomnieć i zostawić sobie na potem. To jest takie pierwsze podejście. Drugie to warsztat. Uczymy ich w szkole warsztatu, inscenizacji, konfliktu, dramaturgii, punktów zwrotnych i tak dalej, i tak dalej, i wielu innych rzeczy. Ale potem gdy się robi film, to się często o tym zapomina. Potem, gdy młody człowiek kręci ten film, jak się przygotowuje do zdjęć, potem w czasie zdjęć, potem w czasie pracy z aktorem, potem w czasie montażu, musi o tym pamiętać. Musi ciągle pamiętać, że najważniejszy jest konflikt, najważniejsza jest relacja z postacią. Najważniejsze jest,  żeby między postaciami przechodziły jakieś fluidy, żeby ta relacja się budowała, żeby ona się zmieniała, żeby była jakaś emocja jeszcze w tych scenach, żeby scena miała puentę, żeby nie była za długa, ale też nie może być za krótka, itd. Nad tym wszystkim pracujemy, robimy kolejne wersje montażowe już jak materiał jest kręcony i na tym polega ta opieka. Ten film "Koniec widzenia" Grzegorza Mołdy miał chyba ze 30 wersji montażowych. Rzeczywiście autor jest bardzo 'upierdliwy', ma taką silną wolę żeby zrobić coś dobrego i bardzo dużo pracuje. I to widać, ten film jest dopieszczony. Myślę, że tam nie ma np. złej sklejki. Czasami tak bywa, jak film ma np. sto sklejek montażowych, to 80 jest dobrych, 20 jest niedobrych. W tym filmie wszystko tak zostało dopracowane, że nie ma, na przykład, złej sklejki, że wszystko jest bardzo, bardzo, bardzo dobrze spakowane.

Ten film został wybrany z prawie 5 tysięcy do finałowej dziewiątki w festiwalu Cannes. Wiem, że nie można się bardzo podniecać festiwalami, ale myślę, że dla młodego człowieka i dla tych młodych ludzi, którzy zagrali w tym filmie, to jest taki wiatr w żagle, po prostu skrzydła rosną.

Festiwal to jest wiatr w żagle, natomiast ten wiatr zawsze wieje, a potem więdnie i nie ma tego wiatru, żagle opadają. A cały dowcip polega na tym, żeby te żagle ciągle się podnosiły i myślę, że trzeba trochę tego wiatru teraz złapać. Mówię o młodych ludziach, ale potem oni musza wiedzieć, że czasami trzeba włączyć też wiosła.

Muszą mieć cierpliwość i poczekać.

Muszą mieć cierpliwość, musza mieć takie zacięcie i muszą robić swoje. Festiwale są, na festiwalach się dostaje nagrody albo się nie dostaje, potem się wraca do domu i wszyscy o nich zapominają i oni musza od początku znowu wykuwać jakby swoją drogę. Festiwale są takim naładowaniem baterii i te baterie muszą starczyć na dalszą podróż.