"Mój kolejny projekt nie będzie podobny do "Ostatniej rodziny". Kocham tę pracę z tego powodu, że jest różnorodna. Staram się robić wszystko, żeby dwa razy nie wejść do tej samej wody" - mówi laureat nagrody specjalnej "Bo wARTo" plebiscytu RMF Classic, Jan P. Matuszyński. Reżyser filmu o rodzinie Beksińskich odebrał nagrodę w poniedziałkowy wieczór na uroczystej Gali MocArtów RMF Classic w Warszawie.

Michał Dobrołowicz, RMF FM: Gratuluję nagrody specjalnej. Spodziewał się pan tej nagrody?

Jan P. Matuszyński, reżyser filmu "Ostatnia rodzina", laureat specjalnej nagrody "Bo wARTo" w plebiscycie MocArty RMF Classic: Nie, zupełnie nie. To bardzo miłe uczucie. To wszystko jest bardzo urocze, bardzo sympatyczne. RMF Classic jest radiem, które jest mi bardzo bliskie, bo ja od małego łaziłem po sklepach z muzyką i długo sterczałem nad regałem z muzyką filmową. Bardzo jest to fajne, że mogę tu być w takim gronie... Ja chyba każdą nagrodą jestem zaskoczony, bo o tym nie myśli się do momentu, aż nie przyjdzie się, nie siądzie w garniturze.

Jak podoba się panu ta statuetka?

Urocze jest to, że przedstawia Mozarta ze słuchawkami. Ja ze słuchawkami spędziłem większość mojego życia. Zawsze słuchałem muzyki - jeszcze na walkmanie i discmanie. Teraz też słucham muzyki na słuchawkach, głównie w telefonie. Statuetka będzie wiec pewnie blisko mnie. Do tego "Amadeusz" Formana to jeden z moich ulubionych filmów, więc cieszę się, że w tej statuetce jest jego wizerunek. Mam poczucie, że te nagrody są dla wyjątkowych ludzi i miło jest być w tej grupie.

Jak dużo w pana życiu zmienił film "Ostatnia rodzina"? Takie nagrody jak ta pewnie są dowodem na to, że coś zmieniło.

Życie zmieniło się! To był piękny rok. Ja często myślę, że to już koniec, że zdobyliśmy dużo. Zdobyliśmy nagrody - i to różne. W Gdyni bardzo cieszyły mnie nagrody od publiczności i dziennikarzy. To była satysfakcja, że doceniają nas różne gremia. Potem okazało się, że przebiliśmy pół miliona widzów przy filmie, który niekoniecznie jest rozrywką, to jest bardzo piękne i daje energię na następne rzeczy.

Czy gdy kończył pan pracę nad "Ostatnią rodziną", spodziewał się, że będą takie przeżycia, takie nagrody, takie wyróżnienia jak ten MocArt?

My od początku myśleliśmy, że z tego filmu trzeba wycisnąć ostatnie soki i nie odpuszczać na żadnym poziomie, żadnym etapie. Nie wyznaczaliśmy sobie żadnych granic. Ja nawet na początku pracy nad tym filmem powiedziałem Andrzejowi Sewerynowi, że chodzi mi o to, aby zrobił coś, czego jeszcze nie robił. Widzę, że jestem inaczej postrzegany niż dwa lata temu.


Jak?

Z większą uwagą. Poprzednie filmy, takie jak film dokumentalny "Deep love", nie miały takiej siły rażenia, tak wiele osób go nie zobaczyło. Ale tamten projekt utorował mi drogę do "Ostatniej rodziny". Leszek Bodzak, czyli przyszły producent "Ostatniej rodziny" był na festiwalu w Krakowie, gdzie "Deep love" było w głównym konkursie. Ten film spodobał mu się i zechciał po nim poznać reżysera. Następnego dnia zadzwoniła do niego moja agentka - zupełnie niezależnie od tamtej historii - i zaproponowała mu spotkanie. To było takie kliknięcie, takie spotkanie, które ja sobie niesamowicie cenię. Teraz mam taki moment, że wiem, że muszę się zatrzymać, bo wiem, że więcej osób będzie patrzeć.

Już podjął pan decyzję, co będzie dalej?

To nie jest takie proste, bo ten kolejny krok to dla mnie dopiero moment, gdy wchodzę na plan i robię następny projekt. Do momentu, gdy nie wejdzie się na plan wszystko może się zmienić. Na planie "Ostatniej rodziny" mieliśmy sytuacje, gdy wydawało nam się, że z powodów zdrowotnych wszystko będziemy musieli wywrócić do góry nogami i zmieniać. Mogę powiedzieć, że od zdjęć do "Ostatniej rodziny" do dzisiaj miałem 10 projektów, które już na pewno nie wypalą i nie myślę o nich w pierwszej kolejności. Za chwilę będzie czas decyzji i zobowiązań, więc wiem już, że nie mogę za bardzo kombinować. Mam w głowie trzy projekty. Wszystkie według mnie są warte rozwijania, może niedługo będzie można je zobaczyć. 

Czego dziś można panu życzyć: kolejnej nagrody?

Dla mnie nagrody to mimo wszystko półśrodek w dojściu do celu, którym jest następny fantastyczny projekt, który będzie co najmniej tak duży, interesujący i pociągający jak "Ostatnia rodzina". Starałem się chłonąć przy tym projekcie każdą minutę i każdy element. Dla mnie robienie filmu to coś więcej niż tylko film. Spotkanie z człowiekiem takim jak Andrzej Seweryn, przechodzenie z nim przez kolejne etapy to była dla mnie intelektualna przygoda. Czytanie opowiadań Beksińskiego dużo mi dało. Bardzo mi zależy na tym, żeby taką energię mieć i dbać o nią przy kolejnym projekcie.

Kolejny projekt będzie podobny do "Ostatniej rodziny"?

Mogę powiedzieć jedno: ten kolejny projekt nie będzie podobny do "Ostatniej rodziny". Nie wiem, czy to będzie coś zupełnie innego. Kocham tę pracę z tego powodu, że jest różnorodna. Staram się robić wszystko, żeby dwa razy nie wejść do tej samej wody.

Do jakiej wody pan teraz wejdzie?

Ja tego jeszcze nie wiem. Bo to, że chcę zrobić film na jakiś temat to jeszcze nie oznacza, jaki to będzie film. "Ostatnia rodzina" dla jednych jest gorzką komedią, ale jednak komedią, dla innych to melodramat. Dla mnie istotne jest to, żeby to, co zrobię nie narzucało konkretnej interpretacji. Mnie bardzo wzrusza jeżeli ktoś nie tylko gratuluje, ale też dziękuje za film, bo to dziękuje oznacza, że z tego filmu coś zostało, że widz odnalazł się w nim coś swojego. Wiele osób mówi, że Beksińscy byli pojechani, i ja też mam takie wrażenie - że byli pojechani, ale jednocześnie byli bardzo swojscy. To było jedno z wyzwań. 


(MN)