"Pragniemy poinformować klientów z Niemiec, że dla nich ceny są o 50 procent wyższe. Jesteśmy przecież pasożytami, więc na pewno to zrozumiecie" - taki napis wywiesił w witrynie w historycznym centrum Perugii włoski sklepikarz, zdenerwowany protekcjonalnym traktowaniem swojego kraju przez komisarza europejskiego z Niemiec.

Kartkę z całą pewnością przeczytało wielu rodaków boleśnie szczerego komisarza Guntera Oettingera. Rocznie do Włoch przyjeżdża przecież ponad 10 mln niemieckich turystów. Dwa razy więcej niż Francuzów, Amerykanów, czy Chińczyków i 10 razy więcej niż Polaków. 

Z nieprzyjemnym komunikatem zapoznał się m.in. Uli Plasman, który w Perugii chciał zaopatrzyć się w obuwie: Przyjechałem kupić buty i nagle, cóż to, widzę taki napis!!! Wiem, że to prowokacja, ale też wiem o co chodzi i właściwie po części się z tym zgadzam.  

O co zatem chodzi? Sprzedawca z umbryjskiego miasta Andrea Fonte zapewnia, że kartka ma być zabawna, ale z jego komentarza wynika, że za żartem kryją się poważne przemyślenia. Wina leży po obu stronach. Niemcy ingerują w sprawy naszego kraju, a nasze władze nigdy nie miały dość siły albo możliwości, żeby się sprzeciwić albo raz na zawsze z tym skończyć.

Komisarz do spraw budżetu Gunter Oettinger we wtorek oburzył Włochów sugerując, że nie powinni głosować na partie, które podważają finansowy porządek w Unii Europejskiej. W wywiadzie dla "Deutsche Welle" miał wyznać, że oczekuje, iż w nadchodzących tygodniach rynki tak uderzą we włoską gospodarkę, że wyborcy "odbiorą sygnał, by nie głosować na populistów z lewa czy prawa".

Wspomniani populiści to dwie antyestablishmentowe partie: dawni separatyści z bogatej północy - La Lega i założony kilka lat temu przez komika Beppe Grillo ruch Cinque Stelle (5 Gwiazd). Ci pierwsi mają na sztandarach: eurosceptycyzm, politykę antyimigracyjną i federalizację kraju. Ci drudzy są antypartyjni i w pewien sposób futurystyczni, orędując za likwidacją partii i demokracją bezpośrednią, w której polityków i grupy interesu zastąpią internet i decyzje podejmowane wprost przez obywateli. 

Prezydent kraju Sergio Matarella odmówił tej egzotycznej koalicji prawa do tworzenia rządu. Poszło o wysuniętego przez nich kandydata na ministra gospodarki i finansów, sędziwego ekonomistę Paolo Matarellę, który głosi bez ogródek, że Włochy powinny wyjść ze strefy euro. 

Zwykle pozostający w tle, cichy i zawsze grzeczny prezydent okazał się być twardym obrońcą euro i Włochy są nadal bez rządu. W odpowiedzi na ten "bunt" prezydenta koalicjanci najpierw wezwali do usunięcia go z urzędu, a potem poróżnili się o to, czy ponownie wysuwać na ministra profesora Paolo Matarellę. Kolejne wybory mogą się odbyć już w lipcu, a cała sytuacja we wtorek doprowadziła do poważnego zachwiania na światowych rynkach.


Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż ewentualny włoski kryzys zadłużeniowy byłby prawdziwym dramatem, przy którym grecka tragedia finansowa wyglądałaby mało poważnie. Włochy mają ponad dwa i pół biliona dolarów długu publicznego, co odpowiada ponad 130 proc. ich rocznego produktu krajowego. To największa masa państwowego długu w Europie, na świecie większe zadłużenie mają tylko znacznie większe USA, Japonia i Chiny. 

Wróćmy na koniec do Guntera Oettingera, bardzo doświadczonego komisarza, który nie raz już powodował skandale swoją szczerością, ale zachowywał czołową pozycję w Brukseli - jak się mówi nieoficjalnie - dzięki wsparciu kanclerz Angeli Merkel. Komisarz przeprosił, a dziennikarz, który z nim rozmawiał, oświadczył że tylko streścił jego słowa. 

Najwyżsi unijni oficjele, w tym Jean Claude Junker i Donald Tusk, udzielili komisarzowi napomnienia. Jak jednak podaje nasza korespondentka w Brukseli Katarzyna Szymańska, Gunter Oettinger znów powiedział głośno to, co wielu mniej ustosunkowanych czy śmiałych europolityków, godzi się mówić wyłącznie nieoficjalnie.  

(m)