Akt urodzenia Baracka Obamy przedstawiony kilka miesięcy temu przez Biały Dom jest sfałszowany. Do takich wniosków doszła specjalna grupa pod kierownictwem szeryfa z Arizony. Kilkanaście osób niechętnych Obamie postanowiło społecznie zająć się wyjaśnieniem sprawy. O tym, że Obama nie powinien być prezydentem, bo nie urodził się na terenie USA, a w Kenii, głośno zrobiło się jeszcze 4 lata temu w czasie kampanii wyborczej.

Szeryf z Arizony jest znany w USA z wielu kontrowersyjnych działań w tym z walki z nielegalnymi imigrantami. Tym razem ogłosił, że akt urodzenia został sfałszowany, a Obama nie powinien być prezydentem. Podkreśla, że to zwykła komputerowa podróbka.

Jednak prawnik z Hawajów Joshua A. Wisch, reprezentujący stanowe władze, oświadczył, że dokument jest prawdziwy i nikt w Honolulu nie ma wątpliwości, gdzie urodził się Barack Obama. Zarzuty szeryfa z Arizony są nieprawdziwe, wprowadzają w błąd i podważają prawo na Hawajach - powiedział Wisch.

Warto podkreślić, że szeryf z Arizony to członek partii republikańskiej, Obama - demokratycznej. A w końcu w listopadzie wybory.

O sprawie urodzenia Obamy było już głośno

Akt urodzenia Baracka Obamy opublikowano w kwietniu 2011 roku. Upominał się o to miliarder Donald Trump, który ubiegał się o nominację z ramienia Partii Republikańskiej. Kwestionował miejsce urodzenia prezydenta i, co za tym idzie, prawo do sprawowania urzędu. Z dokumentu wynika, że Obama urodził się 4 sierpnia 1961 roku w Honolulu na Hawajach. Akt, który pokazał Biały Dom, to oryginał tzw. certificate of live birth (dosł. świadectwo żywego urodzenia). Poprzednio publikowano jego kopię.

Trump i inni tzw. birthers - jak określa się kwestionujących urodzenie prezydenta w USA (od ang. birth - urodzenie) - sugerują, że Obama w istocie urodził się w Kenii. Stamtąd pochodził jego nieżyjący już ojciec, który studiował na uniwersytecie na Hawajach. Takie sugestie pojawiły się po raz pierwszy już 4 lata temu, w czasie kampanii prezydenckiej.