Prezydent Iranu zapowiada, że zrobi wszystko, żeby sprawcy ataku na Strażników Rewolucji zostali jak najszybciej schwytani. Ci przestępcy odpowiedzą za swój nieludzki czyn - zagroził Mahmud Ahmadineżad. Zamachowiec-samobójca wysadził się przed salą, w której trwały obrady przywódców plemiennych. Zginęło ponad 30 osób, w tym kilku dowódców Strażników Rewolucji - najpotężniejszej organizacji militarnej w Iranie.

Państwowe irańskie media poinformowały, że do zamachu przyznali się miejscowi sunniccy rebelianci z grupy Jundallah (Żołnierze Boga), którzy w większości należą do mniejszości etnicznej Beludżów. Organizacja ta wcześniej wzięła odpowiedzialność m.in. za zamach bombowy na szyicki meczet w maju tego roku, w którym zginęło 25 osób.

Sami Strażnicy Rewolucji odpowiedzialnością za zamach obarczają "zagraniczne elementy" powiązane ze Stanami Zjednoczonymi. Teheran często zarzuca USA, że wspierają rebeliantów z Jundallah, aby zdestabilizować sytuację w Iranie, czemu Waszyngton zaprzecza. Państwowa telewizja wskazała również na Wielką Brytanię, która jest drugim krajem tradycyjnie uznawanym przez irańskie władze za wrogi.

Rzecznik brytyjskiego MSZ odmówił komentarza. W oświadczeniu wskazał jednak, że rząd w Londynie potępia zamach i wyraża współczucie rodzinom ofiar. Terroryzm jest odrażający, gdziekolwiek się pojawia - głosi komunikat. Także Stany Zjednoczone potępiły zamach i zapewniły, że nie mają z nim nic wspólnego.

Strażnicy Rewolucji powstali po rewolucji irańskiej w 1979 roku. Ta elitarna formacja, licząca 120 tysięcy ludzi, ma własne siły lądowe, morskie i powietrzne. Sprawuje kontrolę nad irańskim programem nuklearnym, zajmuje się też utrzymaniem bezpieczeństwa w ważnych rejonach przygranicznych.