„Jesteśmy cali i zdrowi, ale w ostatnich 48 godzinach 14 km od nas Seleka zabiła 24 osoby w miejscowości Nzakoun... co się dalej wydarzy, nie wiadomo” – taki dramatyczny wpis zamieścił w internecie ojciec Benedykt Pączka, misjonarz przebywający w Republice Środkowoafrykańskiej. Większość ofiar to kobiety. „Sytuacja jest ciągle niestabilna, Seleka w każdej chwili może tu przyjechać” – mówi o. Pączka w rozmowie z reporterem RMF FM.

Nie wiemy, kim są zabici, to ludzie z naszej parafii. Słyszeliśmy, że Seleka zamykała ludzi w domach i podpalała budynki - relacjonuje ojciec Pączka.

Czekamy na dalszy rozwój sytuacji, Seleka stacjonuje ok. 7 km od nas, nasi ludzie - Anti-balaka (milicja chrześcijańska - przyp. red.) - się tu organizują, jest ich ok. 150 osób, czekają jeszcze na jakieś posiłki, które mają tu dojechać do nich i zaatakować Selekę - mówi misjonarz.

Ojciec Pączka podkreśla, że misjonarze nie zmienili zdania i nie zamierzają się ewakuować. Musimy się zajmować naszymi ludźmi, muszą wiedzieć, że nie jesteśmy tchórzami. Trzeba być z ludźmi, którzy cierpią w tej chwili. Kto im ma dać nadzieję, jeżeli nie my? Zostajemy, chcemy być do końca, chcemy walczyć, zobaczymy,  co się dalej wydarzy" - dodaje.

Według niego bardzo ważna jest świadomość, iż w Ngaoundaye są misjonarze. W dziesięciotysięcznym mieście prawie nikt nie zginął, myślę, że to dzięki temu, iż są tu Europejczycy. Seleka wie, że miasto jest trochę chronione, że możemy w każdej chwili wezwać posiłki, choć ich na razie nie ma - uważa o. Pączka.

Na początku tygodnia rebelianci muzułmańscy zaatakowali misję polskich misjonarzy w miejscowości Ngaoundaye. Przebywają tam m.in. polscy kapucyni i siostry ze Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza. Zaatakowani nie chcieli zostawić swoich podopiecznych - m.in. sierot i niewidomych.

Rebelianci z Seleki, będącej luźnym sojuszem przeważnie muzułmańskich milicji, doprowadzili w marcu 2013 r. do obalenia rządu a ich przywódca Michel Djotodia obwołał się prezydentem. Jednak w ub. miesiącu został zmuszony do ustąpienia po fali krytyki w kraju i społeczności międzynarodowej, która zarzucała mu, że nie zdołał zapobiec pladze aktów przemocy. Kraj coraz bardziej pogrążał się w chaosie. Podczas rządów Seleki dochodziło do licznych aktów przemocy wymierzonych przeciwko chrześcijanom, co doprowadziło do powstania chrześcijańskich milicji. Setki osób zostało zamordowanych a milion, czyli ok. 25 proc. ludności kraju, musiało uciekać przed oprawcami.