Ponad milion ludzi wyszło na ulice Chile w piątek wieczorem. To był największy protest od czasu wybuchu demonstracji przeciwko pogłębiającym się nierównościom społecznym i drożyźnie.

Demonstranci nieśli narodowe flagi, tańczyli, bili w blaszane garnki drewnianymi łyżkami i nieśli transparenty wzywające do reform politycznych i socjalnych. Wszyscy spotkali się na położonym w centrum stolicy Plaza Italia.

Protesty na ulicach wszystkich większych miast w Chile



Do protestów przyłączyli się w piątek kierowcy ciężarówek i taksówek, którzy dawali wyraz niezadowoleniu z wysokich opłat za przejazdy prywatnymi autostradami i drogami ekspresowymi.

Praktycznie wszystkie główne arterie Santiago zostały zablokowane; miasto stanęło.

Gubernator Santiago Karla Rubliar oceniła, że w protestach w stolicy wzięło udział ponad milion osób.

Demonstracje odbyły się także we wszystkich większych miastach Chile, kraju który uchodził w Ameryce Łacińskiej za stosunkowo spokojny i stabilny.

Zaczęło się od podwyżki cen biletów

Po raz pierwszy od zakończenia przed 30 laty dyktatury gen. Augusto Pinocheta w Chile wysłano na ulice wojsko. Dowództwo ogłosiło w stolicy, a następnie w 16 okręgach godzinę policyjną. Mimo to doszło w Santiago i innych miastach do rabunków mienia prywatnego, w całym kraju opróżniono z towarów ponad dwieście supermarketów.

Bezpośrednim powodem wybuchu masowego niezadowolenia była podwyżka cen biletów za przejazdy metrem i innymi środkami transportu publicznego. Była to jednak tylko iskra, która wznieciła gromadzące się od lat frustracje ze stanu spraw publicznych.

Opozycja, do której przyłączył się potężny chilijski związek zawodowy górników kopalni miedzi (Chile jest głównym jej światowym dostawcą), zażądała niezwłocznego odwołania stanu nadzwyczajnego i zaprzestania działań siłowych ze strony rządu i wojska wobec protestujących. Apel, jak dotychczas, nie wywołał żadnej reakcji władz.