Mieszkańcy twierdzą, że nie słyszeli żadnych alarmów. Trzeba było dzwonić albo pukać do drzwi i mówić im, żeby uciekali - relacjonują świadkowie tragedii w Hongkongu. Co najmniej 128 osób zginęło, a ponad 200 wciąż uznaje się za zaginione po pożarze wieżowców.
- Kończy się akcja ratunkowa po pożarze wieżowców w Hongkongu - zginęło 128 osób, ponad 200 wciąż jest zaginionych.
- Policja aresztowała trzech przedstawicieli firmy budowlanej, podejrzanych o rażące zaniedbania i nieumyślne spowodowanie śmierci.
- Szybkie rozprzestrzenianie się ognia mogły spowodować łatwopalne materiały użyte przy remoncie, m.in. siatki i płyty piankowe.
- To najtragiczniejszy pożar w Hongkongu od 1948 roku i największa katastrofa od przekazania miasta Chinom w 1997 roku.
- Chcesz być na bieżąco? Odwiedź stronę główną RMF24.pl.
Spośród 79 rannych ponad 50 osób wciąż przebywa w szpitalach, z czego 12 jest w stanie krytycznym, a 28 w stanie ciężkim. Większość ciał znaleziono w dwóch z siedmiu wieżowców kompleksu Wang Fuk Court, które stanęły w ogniu w środę po południu.
Strażacy zapowiedzieli zakończenie akcji poszukiwawczej w piątek. Zamierzają siłą wejść do wszystkich mieszkań, których w całym kompleksie jest ok. 2 tys., by upewnić się, że w środku nie ma więcej ofiar. Według straży co najmniej 25 otrzymanych wezwań o pomoc nadal jest niezrealizowanych. Jeszcze w czwartek szef administracji miasta, John Lee, mówił o 276 osobach, z którymi dotychczas nie nawiązano kontaktu.
Mieszkańcy kompleksu Wang Fuk Court przekazali mediom, że nie słyszeli żadnych alarmów przeciwpożarowych, gdy wybuchł pożar. Trzeba było dzwonić i pukać do drzwi, mówić im, żeby uciekali - tak to wyglądało - relacjonował jeden z ocalałych.
Policja aresztowała trzech przedstawicieli firmy budowlanej odpowiedzialnej za trwający remont osiedla. Zarzuca się im "rażące zaniedbanie" i nieumyślne spowodowanie śmierci.
Eric Chan, główny sekretarz administracji Hongkongu, przekazał, że według podejrzeń policji do szybkiego rozprzestrzenienia się ognia po i między budynkami przyczyniło się użycie "niespełniających norm", łatwopalnych siatek okalających bambusowe rusztowania i płyt piankowych, które zabezpieczały okna mieszkań.
Chan uznał też za "niezbędne przyspieszenie całkowitego przejścia na metalowe rusztowania". W mediach społecznościowych trwa jednak dyskusja na temat bezpieczeństwa charakterystycznych dla metropolii bambusowych rusztowań - część zwraca uwagę, że mimo trwającego wiele godzin pożaru, bambusowe instalacje w zasadzie nie uległy spaleniu.
Media zwracają uwagę, że to najtragiczniejszy pożar w Hongkongu od 1948 roku, a zarazem największa tego typu katastrofa od czasu przekazania miasta Chinom w 1997 roku.
Hongkong jest jednym z najgęściej zaludnionych miast świata i znajduje się tam bardzo wiele mieszkalnych drapaczy chmur. Dzielnica Tai Po, gdzie doszło do pożaru, jest zamieszkana przez około 300 tys. osób.


