Jedna osoba zginęła, a szesnaście uważanych jest wciąż za zaginione po katastrofie śmigłowca, przewożącego pracowników morskiej platformy naftowej. Maszyna runęła do Atlantyku na wschód od wybrzeży Kanady. Służbom ratunkowym udało się uratować jedną osobę. Z wody wyciągnięto również dwie tratwy ratunkowe, ale obie okazały się puste.

Śmigłowiec z dwoma członkami załogi i 16 pasażerami na pokładzie rozbił się około 65 kilometrów na południowy wschód od portowego miasta St. John's, stolicy prowincji Nowa Fundlandia i Labrador. Maszyna wiozła pracowników na odległą o około 315 kilometrów od St. John's platformę naftową Hibernia i znajdujący się około 35 kilometrów dalej zbiornikowiec wydobywczo-magazynowy Sea Rose.

Przed katastrofą załoga śmigłowca informowała o awarii. Pilot poinformował, że są pewne problemy techniczne i że zawraca do St. John's - oświadczył Rick Burt, szef eksploatującej śmigłowiec firmy Cougar Helicopters.

Rejon wypadku przeszukują samolot Hercules, dwa śmigłowce Cormorant i dwa statki. Jak podali ratownicy, w miejscu wypadku wysokość fal sięga trzech metrów, a temperatura wody oscyluje wokół zera.

Katastrofie uległ śmigłowiec spółki Cougar Helicopters z St. John's, utrzymującej regularną komunikację z platformą Hibernia. Stanowi ona współwłasność kilku firm naftowych i rządu kanadyjskiego, przy czym po jednej trzeciej udziałów mają Petro-Canada i Exxon.