"Bliski Wschód wymaga dyskusji i nie chodzi tu wyłącznie o Iran. (…) Polska wzięła na siebie ryzyko zorganizowania tej konferencji, bo pozostałe państwa europejskie się do tego nie kwapiły" - podkreśla w rozmowie z korespondentem RMF FM Bogdanem Frymorgenem Ahmad Rafat - mieszkający w Londynie irański dziennikarz, współpracujący z organizacjami "Iranian Human Rights" i "United for Democracy for Iran". Potwierdza, że wedle jego wiedzy irańska opozycja nie została zaproszona na rozpoczynający się w środę dwudniowy szczyt w Warszawie. "Niemniej kręgi zbliżone do lidera irańskiej opozycji księcia Rezy Pahlawiego zamierzają pojawić się w Polsce, aby rozmawiać z delegatami. Być może planują też jakieś protesty" - ujawnia.

Bogdan Frymorgen, RMF FM: Czy irańska opozycja została zaproszona na warszawską konferencję ws. Bliskiego Wschodu? 

Ahmad Rafat: Według wiedzy, jaką dysponuję - nie. Amerykański Departament Stanu zastrzegł, że konferencję zwołano dla przedstawicieli rządowych, a nie ugrupowań politycznych. Niemniej kręgi zbliżone do lidera irańskiej opozycji - księcia Rezy Pahlawiego - zamierzają pojawić się w Polsce, aby rozmawiać z delegatami. Być może planują też jakieś protesty. Ani miejsca, ani czasu tych spotkań nie podano do wiadomości publicznej, ale wiem, że będą w Warszawie.

Czy Twoim zdaniem przedstawiciele opozycji powinni zasiąść przy stole konferencyjnym?

To nie ma większego sensu, moim zdaniem. Jeśli Amerykanie lub Europejczycy chcieliby z nimi rozmawiać, mogą to robić w ciągu całego roku. Nie trzeba w tym celu organizować specjalnej konferencji. Poza tym warszawska konferencja nie dotyczy tylko Iranu. Tematem jest cały Bliski Wschód. Więc gdyby zaproszono irańską opozycję, trzeba by było wówczas zaprosić podobne ugrupowania z innych krajów, a to byłoby skomplikowane.

Czyli nie spodziewasz się, że w Warszawie podjęte zostaną jakieś istotne decyzje dotyczące Iranu?

Gdybym miał takie wrażenie, byłbym przeciwny takiej konferencji. Na przykład, gdyby dyskutowano o ewentualnej zmianie reżimu w Teheranie. Wówczas nie można prowadzić takich rozmów bez przedstawicieli opozycji.

Gdy powstawała idea zwołania tej konferencji, mówiono głównie o Iranie. Ale z czasem jej format się zmienił, dlatego że wiele państw europejskich odmówiłoby udziału w przypadku, gdyby jej program był zawężony wyłącznie do Iranu.

Władze w Teheranie nie są zachwycone tą konferencją. Minister spraw zagranicznych Mohammad Dżawad Zarif nazwał ją nawet antyirańskim cyrkiem pod dyktando Stanów Zjednoczonych...

Oczywiście, że władze reżimu nie są z tego powodu szczęśliwe. Ale już nie nazywają tego spotkania cyrkiem. Traktują je bardziej poważnie. Zrozumiały, że będzie istotne. Wiedzą, że konferencja poruszy tematy irańskiego programu nuklearnego, destabilizacyjnej roli kraju w regionie i wspierania terroryzmu.

W ciągu ostatnich dziesięciu dni władze w Teheranie starały się umniejszyć rangę tej konferencji i przekonać przywódców europejskich, że jeśli nie pojadą do Warszawy, nic poważnego się nie stanie.

Co myślisz o tym, że ta konferencja odbędzie się w Polsce?

Każdy kraj ma prawo do zorganizowania takiego spotkania. Bliski Wschód wymaga dyskusji i nie chodzi tu wyłącznie o Iran. Syria, Irak czy Jemen są równie istotnymi zagadnieniami. Polska wzięła na siebie ryzyko zorganizowania tej konferencji, bo pozostałe państwa europejskie się do tego nie kwapiły.

Mówisz o ryzyku. Pojawiły się nawet groźby, że Polska może spodziewać się ze strony Iranu jakiegoś odwetu.

Myślę, że Iran niewiele może. Minister Zarif przypomniał, że po II wojnie światowej Iran udzielił schronienia polskim uchodźcom - sugerował przy tym, że ta konferencja jest okazaniem Iranowi braku wdzięczności. Ja uważam, że Polska odwdzięcza się, organizując taką właśnie konferencję, dotyczącą bezpieczeństwa na całym Bliskim Wschodzie.