18-letni Hamyd Mourad, najmłodszy z trzech domniemanych sprawców ataku w paryskiej redakcji tygodnika "Charlie Hebdo", oddał się w ręce policji. Trwają poszukiwania dwóch pozostałych. W ataku zginęło 12 osób. Zamaskowani napastnicy wdarli się do redakcji i zastrzelili uczestników kolegium redakcyjnego. Po ataku, uciekli.

Zobacz również:

Według francuskich mediów, 18-latek, który miał pomagać zamachowcom, oddał się w ręce policji w miejscowości Charleville-Meziere, w pobliżu granicy z Belgią.

Hamyd Mourad twierdzi, że zgłosił się na policję, bo jest niewinny i zobaczył w internecie, że jest poszukiwany. Według francuskim mediów, jego koledzy twierdzą, że nie mógł on wziąć udziału w ataku terrorystycznym, bo był w tym czasie w szkole.

Poszukiwani są nadal dwaj pozostali podejrzani, bracia Said i Cherif Kouachi. Pierwszy ma 34 lata, drugi - 32. Policja opublikowała ich zdjęcia i ostrzegła, że są niebezpieczni i prawdopodobnie uzbrojeni. Poszukiwania, w których biorą udział tysiące policjantów, prowadzone są między innymi w Reims i Strasburgu.

Jeden z braci został już skazany 9 lat temu za przynależność do organizacji przerzucającej młodych muzułmanów z Francji do Iraku. Policja podejrzewa, że bracia mogą się ukrywać w Reims, gdzie antyterroryści przeprowadzili rewizje w wielu domach.

Francuski tygodnik "Le Point" twierdzi, że policja wpadła na trop domniemanych terrorystów, bo jeden z nich zostawił dowód osobisty w samochodzie, którym uciekali. Zamachowcy porzucili ten samochód na przedmieściach Paryża i przesiedli się tam do innego auta.

W zamachu zginęło 12 osób, a 11 zostało rannych, w tym 4 ciężko. Terroryści zabili dziewięciu dziennikarzy, ochroniarza i dwóch policjantów. Wśród ofiar jest m.in. pięciu znanych rysowników: Stephane Charbonnier (znany jako Charb), Jean Cabut (Cabu), Bernard Verlhac (Tignous), Georges Wolinski oraz Philippe Honore, a także ekonomista i dziennikarz Bernard Maris.

Świadkowie podkreślają, że zamachowcy dokonali morderstw z wyjątkowym okrucieństwem. Jednego z policjantów zabili w czasie ucieczki. Gdy wsiadali do samochodu, jeden z terrorystów zauważył, że ranny funkcjonariusz leży na ulicy. Powiedział do kolegi: "Zaczekaj", wrócił na miejsce strzelaniny i zastrzelił policjanta, mówiąc: "To za Mahometa".

Krzyczeli: Pomścimy proroka

W środę po południu prokurator przedstawił ostateczną wersję przebiegu ataku. Została odtworzona dzięki świadkom. Jak relacjonowali - terroryści w kominiarkach i z karabinami automatycznymi wtargnęli do redakcji tygodnika, krzycząc: "Allah jest wielki" oraz "Pomścimy proroka". W mediach pojawiła się także relacja jednego z rysowników, który spotkał napastników wchodzących do budynku. Mieli oni powiedzieć: "Jesteśmy Al-Kaidą". Według jego relacji - mówili doskonale po francusku.

Zdaniem przedstawicieli służb specjalnych i policji - sposób, w jaki przeprowadzono atak, wskazuje, że terroryści mieli przeszkolenie wojskowe. Działali bowiem spokojnie, metodycznie, nie tracąc zimnej krwi. Byli też świetnie zorganizowani. Zaatakowali w momencie, kiedy miało się odbywać zebranie redakcji, a więc wszyscy dziennikarze znajdowali się w siedzibie pisma. Wcześniej pomylili jednak adres i próbowali wtargnąć do znajdującego się w tym samym budynku mieszkania jednej z rodzin.

Na filmie nakręconym z dachu sąsiedniego budynku widać, że byli znakomicie wyposażeni. Mieli czarne ubrania i kominiarki, sportowe buty oraz kamizelki z pojemnikami na amunicję, pod którymi były prawdopodobnie kamizelki kuloodporne.

Dziennikarze mieli ochronę

"Wszyscy nazywamy się Charlie!", "Wolność zamordowana" - to tytuły z pierwszych stron francuskich gazet. Niektórzy komentatorzy zastanawiają się, jak mogło dojść do zabicia dziennikarzy skoro część z nich korzystała z codziennej ochrony policji z powodu gróźb islamskich ekstremistów.

Kiedy terroryści wtargnęli do redakcji - znajdował się tam m.in. policjant, który miał chronić szefa tego pisma. Według świadków funkcjonariusz został zastrzelony zanim wyciągnął broń.

Wielotysięczne demonstracje po zamachu

W środę wieczorem dziesiątki tysięcy osób zgromadziły się we francuskich miastach na manifestacjach solidarności z ofiarami zamachu.

Ponad 10 tys. ludzi wyszło na ulice Lyonu, a także w Tuluzie. W Paryżu w manifestacji wzięło udział co najmniej 15 tys. osób. Zgromadzeni na Placu Republiki ludzie trzymali podniesione do góry ołówki i długopisy na znak solidarności z zabitymi rysownikami "Charlie Hebdo".

Co najmniej 13 tys. ludzi manifestowało w Rennes w Bretanii, około 7 tys. - w Marsylii. Demonstracje odbyły się również m.in. w Nicei i Nantes. W tym ostatnim mieście były premier Francji Jean-Marc Ayrault powiedział dziennikarzom, że ludzie wychodzą na ulice, by "powiedzieć "nie" nienawiści, podłości, terroryzmowi, a powiedzieć "tak" wolności".