Jak podaje Instytut Obywatelski, w Paryżu jest 2,3 tys. billboardów, w Warszawie ok. 8,5 tys. Największa reklama w stolicy ma 164 metrów kwadratowych, w centrum Paryża - raptem 8 metrów kwadratowych - informuje "Gazeta Wyborcza".

Dziennik podaje te przykłady na marginesie rezygnacji 33-letniego Grzegorza Piątka, laureata Złotych Lwów na architektonicznym Biennale w Wenecji, specjalisty od miejskiej estetyki, który po zaledwie trzech miesiącach rzucił pracę w stołecznym ratuszu.

Miał uporządkować chaos reklamowy, ale urzędnikom na tym nie zależało - pisze gazeta. Wolą wieszać banery na Pałacu Kultury. Nie godzę się z tym, by Pałac był wykorzystywany jako wieszak na reklamy - oświadczył ekspert.

Rodzi się antyreklamowa partyzantka

"Dziś walką z nielegalną reklamą zajmuje się kilkadziesiąt stowarzyszeń w całym kraju. Skupiają się na promowaniu dobrych praktyk, np. oferując przedsiębiorcom bezpłatne konsultacje z profesjonalnymi projektantami" - czytamy w gazecie. Dziennik podkreśla, że równolegle rodzi się "antyreklamowa partyzantka". Coraz więcej osób bowiem skrzykuje się, by zrywać plakaty z przystanków i banery z przyulicznych barierek.

Przepisy łatwo obchodzić

"Wyborcza" zaznacza, że ponieważ nielegalna reklama w przestrzeni publicznej się opłaca, właściciele reklam odwołują się od decyzji o ich usunięciu, przedłużają procedury. "Przepisy można łatwo obchodzić. Wystarczy np. zgłosić do urzędu fikcyjny remont elewacji, ustawić rusztowanie i rozpiąć na nim reklamę, a potem liczyć zyski. Ale np. w Krakowie udało się uchwalić przepisy, które pozwoliły usunąć większość reklam z budynków Starego Miasta. W odpowiedzi na to przedsiębiorcy najęli studentów, którzy stoją na ulicach z reklamami" - pisze gazeta.

Więcej na ten temat w najnowszym wydaniu "Gazety Wyborczej".