Punktualnie o 17, dokładnie 70 lat temu wybuchło powstanie w Sobiborze na Lubelszczyźnie. Był to drugi największy zryw Żydów w czasie II wojny światowej. Zorganizowali go polscy i rosyjscy Żydzi.

Zwabialiśmy Niemców do magazynu, a tam rosyjscy Żydzi, którzy byli żołnierzami, ich mordowali - opowiadają Tomasz Blatt i Filip Białowicz, którym wówczas udało się uciec z Sobiboru. Mordowaliśmy ich tym, co mieliśmy pod ręką: siekierą, nożem. Tak zdobywaliśmy broń. Na apelu o 17.00 jeden z organizatorów buntu powiedział "teraz, albo nigdy" i ruszyła fala. Plany operacji powstały w ciągu dwóch tygodni za sprawą radzieckich jeńców - mieli przygotowanie wojskowe, wiedzieli, jak to zrobić - mówi Tomasz Blatt.

Z obozu uciekło 300 Żydów. Mieli do wyboru bagna z trzech stron albo pole minowe - mówi Robert Kuwałek, historyk, szef muzeum w Sobiborze. Wybrali pole minowe, część z nich zginęła, ale już jako wolni ludzie.

Większość uciekinierów wpadła w zakrojonej na szeroką skalę obławie, która trwała przez kilka tygodni. Złapanych przeważnie mordowano na miejscu. Według różnych źródeł przetrwało około 50 osób. Wydarzenia te zostały opisane w książce "Ucieczka z Sobiboru".

Reporter RMF FM Krzysztof Kot rozmawia z Tomaszem Blattem


Krzysztof Kot: Co Pan czuje wracając w to miejsce?

Tomasz Blatt: Na początku czułem się tak, jak przychodzi się do grobu wspólnego, nie do ojca, matki czy brata, a wszystkich razem. Przypomniałem sobie tę ziemię, tę świętą ziemię, tu wszędzie jest krew, ziemia przesiąknięta jest krwią. Jednak teraz, a co roku tu przyjeżdżam, już bardziej jakby mechanicznie. Nie można cały czas żyć myślą "co mi boże przyszło?". Ale ja prawie tylko tym żyję. Bo wiem, że coś trzeba zrobić. W pewnym sensie czuję, że jeżeli przemawiam w szkołach, to jest to moja spłata za to, że żyję.

No i sprowadzam wycieczki, jak mogę. Przychodzą, robią reportaże, ale wszystko zależy od ludzi. My wreszcie musimy zrozumieć, że my musimy być razem, żyć razem. Coraz więcej ludzi i coraz więcej nienawiści - to dosięga wielu ludzi. Jestem zadowolony, że jeszcze mogę - mam 86 lat, że jeszcze mogę coś robić.

Czy tą nienawiść najbardziej pan zapamiętał z obozu w Sobiborze?


Nienawiść, widzicie dużo ludzi mówi sobie: "Boże, obóz koncentracyjny Sobibor". Nie, to nie był obóz koncentracyjny. Teraz powiem coś takiego, co może zdenerwować niektórych ludzi: jak Żyd trafił do Oświęcimia, to może miał szczęście, bo jeżeli był młody, silny, to miał możliwość ucieczki. Tam dawali numery, wysyłali do fabryk, można było uciec, można było mieć nadzieję. W Sobiborze czekała tylko śmierć. I myśmy wiedzieli, jak się wojna skończy, za chwilę, za godzinę wszyscy będą wolni w innych obozach, ale nie w takich obozach jak Sobibór. Stąd nie było wyjścia. My byliśmy przeznaczeni do śmierci.

Jak doszło do powstania?

Przyjechał transport z Mińska, jakieś zdaje się dwa czy trzy tysiące ludzi . Zarządzający obozem wybrał do pracy 70 ludzi z tego transportu z Mińska, do pracy przy więźniach. Jak się okazało, to byli żołnierze radzieccy żydowskiego pochodzenia, którzy dostali się do niewoli. Wśród nich Sasza. Oni mieli doświadczenie bojowe. Wiedzieli, jak można to zrobić. W ciągu dwóch tygodni powstał plan. Zwabiałem strażników w miejsce, że niby coś wartościowego znaleźliśmy. Oni zabijali tych strażników, w ten sposób zdobyliśmy broń. Wielu ludzi zginęło - ja przeżyłem. To, że teraz to opowiadam w szkołach, to jest mój dług, że ja żyję. Jestem to winny tym, którzy zginęli.