Dotychczasowy prezydent wygrał wybory prezydenckie na Tajwanie. Chen Shui-bian, zwolennik niepodległości wyspy, pokonał rywala z Partii Nacjonalistycznej, Lien Chana, niewielką liczbą głosów. Zwolennicy Liena twierdzą, że wybory sfałszowano.

Głosowało kilkanaście milionów obywateli Tajwanu, ale zaledwie 30 tysięcy więcej poparło Lien Chana. Ten nie chce pogodzić się z porażką: Wyniki głosowania są nierzetelne - stwierdził i zażądał unieważnienia głosowania oraz ponownego przeliczenia głosów.

Zwycięstwo Chen Shui-biana może doprowadzić do poważnego kryzysu w stosunkach tajwańsko-chińskich. Program wyborczy zwycięzcy zakładał dążenie do ogłoszenia niepodległości Tajwanu, który formalnie jest częścią Chin, chociaż faktycznie jest i tak osobnym państwem, choć uznawanym tylko przez 27 krajów. Lien chciał jak największego zbliżenia do Chin.

Nie powiodło się natomiast pierwsze w historii Tajwanu referendum. Miało rozstrzygnąć, czy nawiązać negocjacje z Pekinem i czy zwiększyć wydatki na zbrojenia, jeśli Chiny nie zlikwidują wyrzutni wycelowanych w wyspę. Na pytania odpowiedziała mniej niż połowa głosujących.

Fiasko referendum to doskonała wiadomość dla Pekinu. Władze komunistycznych Chin obawiały się, że to głosowanie może być wstępem do ogłoszenia niepodległości Tajwanu. Pekin uważa wyspę za zbuntowaną prowincję. Podobne stanowisko - pod naciskiem Pekinu - przyjęła większość państw świata.

Nie wiadomo, czy na wybory miał wpływ piątkowy zamach na obecnego prezydenta, który został ranny w brzuch; według niektórych analityków Chen mógł zdobyć nieco sympatyków. Policja zaoferowała 390 tysięcy dolarów nagrody za pomoc w złapaniu zamachowców. Niewiele mniejszą sumę przeznaczyła na to opozycja.

07:00