Stado, które uciekło z gospodarstwa z woj. lubuskiego i przez kilka lat żyło na wolności, ma zostać wybite. Decyzję wojewody lubuskiego i wojewódzkiego lekarza weterynarii w sprawie uboju krów podtrzymał niedawno gorzowski sąd. Urzędnicy zdobyli już pieniądze na ubój stada. Ministerstwo Rolnictwa przyznało na ten cel 350 tys. złotych. Jak udało nam się ustalić, nie wiadomo jeszcze, kto ma odpowiadać za uśmiercenie zwierząt i w jaki sposób ma się odbyć ubój. Stado zostało tymczasem zamknięte na ogrodzonym terenie i jest pod całodobowym nadzorem. Nie milkną pytania o to, czy śmierci krów, byków i cielaków można uniknąć.

Swoją decyzję o konieczności uboju urzędnicy tłumaczą tym, że stado przynajmniej od kilku lat jest pozostawione samo sobie. Zwierzęta żyją na wolności, bez żadnego nadzoru weterynaryjnego, trudno określić szlaki ich przemieszczania się, a co za tym idzie - istnieje ryzyko, że są nosicielami poważnych chorób. 

Nie wiadomo też, co się działo ze sztukami padłymi. To wszystko było brane pod uwagę i niestety musimy postąpić w ten sposób, żeby chronić innych rolników i zwierzęta gospodarskie w okolicy - tłumaczyła na niedawnej konferencji prasowej lubuska lekarz weterynarii Zofia Batorczak. 

Próbowaliśmy dziś dopytać o szczegóły, ale przez cały dzień ani dyrekcja inspekcji, ani nikt z jej pracowników nie znaleźli czasu na rozmowę. Skomentowania sprawy odmówili też urzędnicy wojewody lubuskiego. Na tej samej konferencji wojewoda lubuski Władysław Dajczak winą za patową sytuację obarczył samorząd.

To jest też sięgając wstecz wina samorządu. Powiatowy lekarz weterynarii kilkukrotnie nakazywał samorządowi, aby tym problemem się zająć, niestety samorząd nie podejmował tych działań. Teraz udało się to zsynchronizować i mamy finał pozytywny tej sprawy - tłumaczył Dajczak.

Stado znalazło się na wolności po tym, jak kilka lat temu uciekło z gospodarstwa swojego właściciela. Z zagrody wymknęło się 10 sztuk. Bydło zaczęło się rozmnażać, w efekcie liczy dziś 170 sztuk. Służby odpowiedzialne za decyzję o uboju twierdzą, że właściciel zwierząt nigdy nie próbował ponownie zagonić zwierząt na swoją farmę, nie interesował się też losem zwierząt żyjących samopas. Obrońcy zwierząt zadają pytanie, dlaczego nikt nie interweniował wcześniej, kiedy stado nie zaczęło się jeszcze rozmnażać.

Problemem jest podejście urzędników czy instytucji odpowiedzialnych za zwierzęta. Nie interesuje ich dobrostan zwierząt, ale formalności. Żaden z urzędników nie rozważa, co jest lepsze dla zwierząt. One są traktowane wyłącznie jako towar. Tutaj nikt wcześniej nie pomyślał, żeby zrobić cokolwiek, żeby dla tych krów było lepiej, żeby uniknęły śmierci. Mam więc nadzieję, że wyjdzie z tego dyskusja, a osoby, które wcześniej nie zareagowały, zostaną wezwane na dywanik, bo doszło tu do sytuacji absurdalnej - tłumaczy Michał Błażejewski z ruchu na rzecz zwierząt Viva, którego zdaniem ubój to nie jedyne rozwiązanie, które można w tej sytuacji zastosować.

Na pewno można spróbować podejść do tego inaczej, tylko tu po prostu nie ma chęci. Wojewoda cieszy się, że udało mu się rozwiązać sprawę załatwiając fundusze. Natomiast można by spróbować zbadać te zwierzęta, część ma przecież kolczyki, jest więc wpisana do systemu. Jeśli są w systemie i są zdrowe - mogłyby trafić do azylu albo ponownie do hodowców. Masowe wymordowanie na pewno nie jest tu rozwiązaniem - tłumaczy Błażejewski, zaznaczając, że logistycznie byłoby to niezwykle trudne przedsięwzięcie, ale nie niemożliwe, szczególnie, że wszystkie krowy przebywają już w jednym, ogrodzonym miejscu.

Zdaniem innego naszego rozmówcy, zajmującego się bydłem, ponowne włączenie częściowo zdziczałych zwierząt do hodowli mogłoby okazać się niemożliwe. One są genetycznie bardzo słabe, tam doszło do tzw. chowu wsobnego. Poza tym one przemieszczały się też zapewne po lasach, mogą być nosicielami np. ASF. Żadna fundacja w Polsce nie ma warunków, by zaopiekować się stadem. Żaden lekarz weterynarii nie wyrazi też w tej sytuacji zgody na transport tych zwierząt. Każdy aspekt tej sprawy jest po prostu kłopotliwy - mówi nam osoba, która prosi o zachowanie anonimowości.

Można by najpierw przebadać stado, wykastrować samce, przygotować wygrodzony teren i pozwolić im na nim żyć, ale nie oszukujmy się - żyjemy w takich a nie innych realiach - dodaje.

Bydło ma zostać zabite w najbliższych dniach. 

Opracowanie: