Kłopoty ze skierowaniem na obserwację psychiatryczną podpalacza z Jastrzębia. Chodzi o mężczyznę, który ponad rok temu podpalił swój własny dom, gdy w środku była jego rodzina. Decyzja o obserwacji psychiatrycznej została podjęta ponad miesiąc temu. Ale ciągle nie można jej zacząć.

Zaważyły na tym sądowe procedury. Decyzja o obserwacji psychiatrycznej jest już pewna. Zapadła w czerwcu. Sąd w Gliwicach postanowił też przedłużyć areszt tymczasowy podejrzanemu. Jego obrońca złożył jednak zażalenie w tej sprawie. I to jest teraz powodem opóźnień. Tym zażaleniem może z kolei zająć się tylko sąd apelacyjny w Katowicach. Za każdym razem akta sprawy trzeba przewozić z sądu do sądu. A w sprawie zażaleń na areszty posiedzenia w sądzie apelacyjnym są raz w tygodniu, w środy. Jak sprawdził reporter RMF FM, katowicki sąd rozpatrzy zażalenie adwokata 30 lipca. Dopiero po tej decyzji podejrzany będzie mógł być skierowany na 4-tygodniową obserwację psychiatryczną.

Obserwacja jest konieczna. Wcześniej biegli badali stan psychiczny podejrzanego, ale nie byli w stanie stwierdzić, czy w czasie popełnienia zbrodni był on poczytalny.

W pożarze domu w Jastrzębiu zginęła najbliższa rodzina podejrzanego - żona i dzieci. Przeżył tylko najstarszy syn.

Dariusz P. został zatrzymany i aresztowany pod koniec marca. Prokuratura zarzuciła mu zabójstwo pięciu osób oraz  usiłowanie zabójstwa szóstej - najstarszego syna. 

Mężczyzna był już wcześniej uznany za niepoczytalnego

W sprawie Dariusza P. prowadzone były wcześniej inne sprawy o charakterze gospodarczym. Podczas zleconych badań, biegli uznali go za niepoczytalnego. Zarówno prokuratura, jak i pełnomocnik rodziny ofiar podkreślali, że nie oznacza to, że taką samą opinię biegli wydadzą i tym razem. Prokuratura nie ma wątpliwości, że to Dariusz P. podłożył ogień w domu, w którym spała jego żona i dzieci. Motywem przestępstwa miała być chęć uzyskania pieniędzy z ubezpieczenia - Dariusz P. na krótko przed tragedią ubezpieczył żonę. Mężczyzna prowadził zakład produkujący meble, miał poważne długi.

Jednym z dowodów w sprawie jest opinia biegłego z zakresu pożarnictwa, jednoznacznie wskazująca na podpalenie. Ogień podłożono w domu w sześciu miejscach. Żaluzje były zamknięte i zablokowane w taki sposób, by nie można ich było otworzyć. W domu nie było też śladów włamania. Z innej opinii biegłych, którzy badali logowania telefonu podejrzanego, wynika, że Dariusz P. - wbrew temu co mówił - w czasie pożaru był w pobliżu domu.

Dariusz P. podczas śledztwa przyznał, że sam wysyłał sobie sms-y z pogróżkami, aby skierować śledztwo na fałszywe tory - chodziło o zasugerowanie, że podpalaczem jest inna osoba, która miała mu grozić. Podczas śledztwa znaleziono przy nim telefon, z którego wysyłano wiadomości. Mężczyzna twierdzi, że to nie on zabił swoją rodzinę.

Do tragedii doszło 10 maja ub. roku. Powierzchnia pożaru była niewielka - ok. 15 m kw. Jego ognisko znajdowało się na piętrze domu jednorodzinnego, paliła się część schodów i szafa. W ogniu zmarło pięć osób, ocalał tylko najstarszy syn. Jak wykazała sekcja zwłok, przyczyną śmierci ofiar było zatrucie tlenkiem węgla. Na miejscu zginęła 18-letnia najstarsza córka, czterolatka - w trakcie udzielania pomocy. Potem w szpitalach w Jastrzębiu Zdroju i Cieszynie zmarli kolejno: 10-letni chłopiec i 40-letnia matka dzieci oraz 13-letnia dziewczynka.

(mpw)