W Gdyni zainaugurowano dziś największą w historii akcję oczyszczania łowisk ze zgubionych lub zerwanych sieci rybackich. Kołobrzeska Grupa Producentów Ryb dostała na ten cel z funduszy unijnych aż 12 milionów złotych. Zdecydowana większość tej kwoty ma trafić do rybaków, którzy wezmą udział w projekcie.

Akcję wyławiania sieci, które nie wróciły z połowów na ląd, odbywają się od lat. Nigdy jednak nie były prowadzone na tak ogromną skalę. W historii Polski jeszcze takiej akcji poszukiwawczej nie było nigdy i podejrzewam, że prędko nie będzie. Nie wiem, czy w historii ludzkości ktoś kiedyś podjął się tak zmasowanej, potężnej akcji. I ta akcja nie będzie prowadzona na zasadzie interwencji, bo wydarzyła się katastrofa ekologiczna. Tylko to jest akcja prewencyjna. Ja sobie czegoś takiego nie przypominam - mówi Marcin Radkowski z Kołobrzeskiej Grupy Producentów Ryb.

Sieci łowią same

Skala problemu sieci, które zostają w morzu, jest ogromna - przyznają naukowcy i ekolodzy. Według danych WWF Polska - który ma być wykonawcą projektu - można mówić o mniej więcej 850 tonach sieci zalegających w polskiej strefie Bałtyku. Usuwanie sieci jest istotne bo mają one, może nie kluczowy, ale na pewno negatywy wpływ na zasoby ryb. Te sieci łowią przez cały czas. Takie niekontrolowane połowy powodują straty w zasobach rybnych przede wszystkim. My nie wiemy tak naprawdę, jaka jest skala. W momencie, kiedy były te sieci wydobywane, wiadomo, że w wielu z nich były ryby zarówno żywe, jak i martwe, ale także rozkładające się. Czyli ten proces cały czas trwa. Trzeba pamiętać, że sieci obecnie budowane są z surowców syntetycznych, które nie ulegają rozkładowi. I to jest problem właśnie. Te sieci zachowują swoje właściwości przez wiele lat - mówi Marek Szulc z Akademii Morskiej w Szczecinie.

Wraki "hotspotami"

Pierwsze połowy sieci mają ruszyć w maju. Na całym wybrzeżu potrwają najpewniej do końca lipca. Będziemy się starali wyciągnąć nawet do 350 ton tych sieci, więc skala jest naprawdę ogromna. Oprócz rybaków, którzy będą poszukiwać tych sieci na dnie Bałtyku, będziemy też współpracować z nurkami. Będą oni czyścić wraki. Minimum dwa wraki zostaną w ramach tego projektu oczyszczone. Wraki są takimi "hotspotami" - jak my to nazywany - miejscami, gdzie tych sieci jest najwięcej - mówi Piotr Prędki z WWF Polska. Sieci gubione w morzu zaczepiają się także o mniejsze obiekty czy nawet duże kamienie leżące na dnie. Przygotowana jest już lista miejsc, w których prawdopodobieństwo zalegania sieci jest najwyższe. To tam płynąć mają załogi kutrów. Technicznie to wygląda tak, że rybak ciągnie za kutrem taki specjalny zestaw z hakami. On jest skonstruowany tak, żeby nie szedł bezpośrednio po dnie, tylko troszkę nad dnem i jedynie hakami zaczepiał o dno. Jak sieć zostanie zaczepiona, kuter się zatrzymuje, to jest wyciągane na górę i trafia na pokład. Potem jest utylizowane lub trafia do recyklingu - tłumaczy Prędki. Plan zakłada, by wciągnąć w akcję około 70 armatorów kutrów.

Tylko dla wybranych?

Niestety projekt budzi pewne kontrowersje w środowisku samych rybaków. Nie ma jasnych kryteriów naboru chętnych do udziału w nim - zaalarmował nas dziś nasz słuchacz. Według niego, projekt miał być pomocą dla bankrutujących rybaków, którzy z powodu załamania się zasobów ryb w Bałtyku, nie mogli prowadzić opłacalnych połowów. Jego zdaniem chętne do udziału w "łowieniu sieci" są załogi kilkuset kutrów. Dziś mówi się, że do programu może przystąpić 70 jednostek rybackich, powstaje więc pytanie, czy jest to wystarczająca pomoc dla całego rybołówstwa czy tylko dla wybrańców, którzy zostali do tego programu wybrani na podstawie nieznanej nikomu procedury. Mam nadzieję, że medialne nagłośnienie tej sprawy, spowoduje możliwość przystąpienia do programu dużo większej liczby armatorów, a procedury kwalifikacyjne stanowiące o uczestnictwie w tym programie będą publicznie znane - napisał do nas słuchacz.  

Brak konkretów

Rzeczywiście dziś, w dniu inauguracji projektu, nie padły konkretne odpowiedzi na pytania dotyczące kryteriów naboru rybaków, którzy chcieliby wziąć udział w programie. O tym, kto będzie brał udział w projekcie i jakie będą tego kryteria, będę decydował ja i będzie decydował Zarząd Kołobrzeskiej Grupy Producentów Ryb i nikt więcej. Jesteśmy w trakcie ustalania tych kryteriów. Powołaliśmy z WWF-em grupę ekspertów, która będzie wskazywała jakiego rodzaju kutry i łodzie rybackie mogą brać udział w projekcie. Dopiero jak ja będę przez grupę ekspertów wsparty taką wiedzą, to będą mógł się nią dzielić z rybakami - mówi Radkowski. Przyznaje jednak, że jest pewna grupa armatorów, z którą odbyły się już pierwsze rozmowy w tej sprawie. Przyjęte zostały też pierwsze zgłoszenia od zainteresowanych. To około 30 wniosków. Na pytanie, gdzie mają zgłosić się rybacy, którzy chcieliby ewentualnie wziąć udział w projekcie, także nie pada konkretna odpowiedź. Na chwilę obecną wybraliśmy 3 koordynatorów lokalnych. Na wybrzeżu wschodnim pana Grzegorza Łukasiewicza, wybrzeże centralne będzie reprezentował w moim imieniu pan Marcin Jodko z Ustki, i ode mnie tutaj z Kołobrzegu, wybrzeże zachodnie, pan Łukasz Kowalik. I to będą osoby, które będą się kontaktowały z armatorami ze swojego regionu. Myślę, że w najbliższym czasie - oświadczył Radkowski.