W Poznaniu rozpoczął się proces wytoczony przez ojca Ewy Tylman firmie pogrzebowej za znieważenie ciała jego córki i naruszenie prawa do spokojnego przeżycia żałoby. Andrzej Tylman domaga się 100 tys. złotych zadośćuczynienia.

W Poznaniu rozpoczął się proces wytoczony przez ojca Ewy Tylman firmie pogrzebowej za znieważenie ciała jego córki i naruszenie prawa do spokojnego przeżycia żałoby. Andrzej Tylman domaga się 100 tys. złotych zadośćuczynienia.
Andrzej Tylman, ojciec Ewy Tylman (zdj. arch.) /Jakub Kaczmarczyk /PAP

Ewa Tylman zaginęła w Poznaniu w listopadzie 2015 roku. Jej ciało odnaleziono dopiero w lipcu 2016 roku - wyłowiono je z Warty. Do Zakładu Medycyny Sądowej (ZMS) w Poznaniu przewozili je dwaj pracownicy firmy transportującej zwłoki. W zakładzie jeden z mężczyzn otworzył worek z ciałem, a następnie obaj je fotografowali. Jeden z nich miał też zrobić sobie z ciałem tzw. selfie. Zachowanie obu pracowników zarejestrował monitoring w ZMS.

Przeciwko obu osobom toczył się proces karny. Mężczyźni przyznali się w sądzie do znieważenia zwłok kobiety. Wnieśli o dobrowolne poddanie się karze. We wrześniu ubiegłego roku sąd skazał ich na kary po 10 tys. grzywny.

Ojciec Ewy Tylman pół roku temu wytoczył cywilny proces firmie pogrzebowej i jej dwóm podwykonawcom, którzy byli formalnymi pracodawcami skazanych mężczyzn. W pozwie Andrzej Tylman domaga się 100 tys. zł zadośćuczynienia za znieważenie ciała jego córki i naruszenie prawa do spokojnego przeżycia żałoby.

"Do ugody potrzeba dwóch stron"


Jak powiedział przed rozpoczęciem procesu pełnomocnik rodziny Tylmanów adwokat Mariusz Papalczyk, próba uzgodnienia kompromisu z firmą pogrzebową zakończyła się fiaskiem.

Do ugody potrzeba dwóch stron, do tego nie doszło, dlatego zdajemy się na rozstrzygnięcie sądu. Sąd cywilny jest związany z ustalenia wyroku sądu karnego, musi pochylić się nad odpowiedzialnością poszczególnych podmiotów - czy i w jakim zakresie odpowiadających za to zdarzenie. Pozywamy zarówno firmę Universum, jak i ich podwykonawców - tłumaczył. Co do kwoty zadośćuczynienia jest to trudne do wyliczenia. Opieraliśmy się na wcześniejszych orzeczeniach sądu, które dotyczyły pomylenia przez zakład pogrzebowy ciała i skremowania niewłaściwego ciała wbrew woli rodziny. Wówczas ta kwota opiewała na kwotę rzędu 50-70 tysięcy złotych - dodał Paplaczyk.

"Jeśli prokuratura nam zleca transport zwłok, to powinna nas na to przygotować"


Przed sądem stanął m.in. Mariusz P., jeden z dwóch mężczyzn, którzy zostali skazani za znieważenie zwłok. P. pracował wówczas dla podwykonawcy firmy pogrzebowej. Opisał, jak wyglądał transport zwłok. Wyjaśnił też, dlaczego zrobił zdjęcia denatce.

Otwierając worek (ze zwłokami - PAP), zauważyłem, że na boku leży but. Chwyciłem ten but i dopiero wówczas zauważyłem, że w środku jest stopa i że tego buta już nie założę. Odłożyłem go z powrotem na miejsce.(...) Wykonałem jedno zdjęcie, celem udokumentowania, że stopa była w takim rozkładzie i to, że spadła, nie była wynikiem naszych działań. Wówczas pan Robert (drugi ze skazanych mężczyzn - PAP) zaczął robić zdjęcia, ja go wyzywałem, powiedziałem mu co ty robisz?!. Takich zdjęć nie wykonujemy, ale ponieważ sprawa była tak medialna, zrobiłem je w celu obrony, że nie była to nasza wina - mówił. Jak dodał, worki ze zwłokami dostarczane do Zakładu Medycy Sądowej zawsze pozostawiali otwarte "na sugestie pracowników zakładu".

Któryś z pracowników prosił nas o pozostawianie otwartych worków, bowiem ciała parują, szczególnie jak jest gorąco. Zdarzały się zwłoki po wypadkach kolejowych, gdzie ze względu na ich stan nie otwieraliśmy worków. Zwykle musieliśmy je otwierać, bowiem zakładaliśmy na rękę identyfikatory - wyjaśnił P. Jego zdaniem brakuje jasnych procedur w sprawie przewozu zwłok. Jeśli prokuratura nam zleca transport zwłok, to powinna nas na to przygotować. Nie ma żadnych szkoleń czy rozmów w tym zakresie, a powinny być. Zawsze staramy się robić to z szacunkiem, by zwłoki były godnie ułożone, czyli na plecach - tłumaczył. Drugi ze skazanych wcześniej mężczyzn nie pojawił się w sądzie.

"Nie rozumiem, dlaczego mamy ponosić odpowiedzialność za czyjąś głupotę"

Zdaniem Piotra Szlingierta, prezesa firmy pogrzebowej, którą pozwał Tylman, winę za zdarzenie ponoszą osoby, które dopuściły się znieważenia zwłok.

Ta rozprawa traktowana jest przez nas w kategoriach próby wyciągnięcia od nas pieniędzy. Wiadomo, że odpowiedzialność ponosi ten, kto dopuścił się czynu karalnego. Jedna z nich dziś zeznawała i potwierdziła to, co działo się w zakładzie medycyny sądowej. My nie poczuwamy się do odpowiedzialności, wszystkie procedury po stronie Universum zostały zachowane - ocenił. Te firmy i ci ludzie, którzy dopuścili się tego niecnego czynu, zostali natychmiast zwolnieni. Nie rozumiem, dlaczego mamy więc ponosić odpowiedzialność za czyjąś głupotę. Wierzę, że sąd w sposób rzetelny oceni całą sytuację - dodał. Kolejną rozprawę wyznaczono na 3 grudnia.

Przed sądem w Poznaniu toczy się proces Adama Z. Według prokuratury, 23 listopada 2015 r. Adam Z. zepchnął Tylman ze skarpy, a potem nieprzytomną wrzucił do wody. Za zabójstwo z tzw. zamiarem ewentualnym grozi mu do 25 lat więzienia lub dożywocie.

(mn)