Lekarka i dwoje tłumaczy przedarli się przez kordon wojska oraz funkcjonariuszy SG i domagają się dostępu do osób koczujących na granicy polsko-białoruskiej w okolicach miejscowości Usnarz Górny.

Dzisiaj rano w okolicy Usnarza Górnego Straż Graniczna i wojsko przesunęły kordon o kilkaset metrów od granicy z Białorusią, gdzie już od kilkunastu dni koczuje kilkadziesiąt osób podających się za uchodźców z Afganistanu. Chcą oni dostać się na terytorium Polski i starać się o pomoc międzynarodową.

Uzbrojeni funkcjonariusze straży granicznej i żołnierze nie przepuszczali dziennikarzy oraz wolontariuszy z fundacji Ocalenie. Miejsce, w którym na terenie Białorusi znajdują się koczujący, zasłonięte zostało szczelnie przez stojące samochody wojskowe i straży granicznej.

W pewnym momencie na teren pilnowany przez wojsko i SG przedarła się lekarka i dwoje tłumaczy, wolontariuszy z Ocalenia. Zaraz zostali otoczeni przez mundurowych.

Lekarka Paulina Bownik poinformowała, że chce przekazać leki chorym osobom przebywającym na granicy. Nie została jednak przepuszczona. Siedzę i czekam na decyzję, czy będę mogła podejść do tych osób i przekazać im leki - zapowiedziała.

Wyjaśniła, że na podstawie tego, co przebywający na granicy obcokrajowcy przekazali w piątek i w sobotę działaczom z fundacji Ocalenie, dobrała leki. Sposób przyjmowania jest opisany w języku perskim. Nie istnieje groźba przedawkowania, jak sugeruje Straż Graniczna - powiedziała lekarka.

Jak informuje fundacja Ocalenie, 32-osobowa grupa już od kilkunastu dni znajduje się między dwoma szczelnie ustawionymi kordonami wojska i pograniczników. Z białoruskiej strony przed ewentualnym odwrotem zagradzają im drogę białoruskie służby. Przejścia na polską stronę pilnują żołnierze i funkcjonariusze SG.

Kalina Czwarnóg z fundacji Ocalenie powiedziała wczoraj, że osoby znajdujące się na granicy nie chcą pozostać na Białorusi.