Opóźnia się liczenie głosów, oddanych w niedzielnych wyborach parlamentarnych. Największe spóźnienia są w Warszawie. Z tego powodu Państwowa Komisja Wyborcza nie ogłosiła dotąd nawet listy ugrupowań, które przekroczyły wymagane progi wyborcze.

Nikt nie spodziewał się tak ogromnej ilości błędów, które wynikają nie tylko ze zmęczenia, ale i z niedouczenia komisji obwodowych. „Liczbowo się zgodziło, ale zamiast kółek wstawiliśmy kreski i trzeba było wszystko przepisywać” – mówi przewodniczący jednej z komisji wyborczych. Inni zapomnieli złożyć podpisy lub pomylili się w rachunkach. "Nie do końca byliśmy poinformowani jak powinniśmy wypełniać te formularze" - mówią pracujący przy wyborach. Podobne kłopoty miały także inne komisje, a efekt jest taki, że do poprawki czeka wciąż ponad 100 protokołów. Nikt więc na razie nie wie kiedy można się spodziewać zakończenia przeliczania głosów. Aby to stwierdzić wystarczy przyjrzeć się scenom, które od wczoraj rozgrywają się w budynku przy Placu Bankowym: "To były kłótnie między ludźmi w komisjach, ludzie rzucali wyniki mówiąc, że już więcej nie będą liczyć. To co się działo to były dantejskie sceny". Podobnie twierdzili inni przedstawiciele komisji, którzy w ciągu ostatnich 24 godzin kilka razy odwiedzili Krajowe Biuro Wyborcze. Najgorsze jest jednak to, że niektórych do tej pory nie można nakłonić do ponownego przyjścia. Wszystko wskazuje więc na to, że warszawska komisja zakończy swoją pracę najwcześniej późnym wieczorem. Na razie z odsieczą stawił się Ferdynand Rymarz, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej, który sprawdza dlaczego Warszawa nie może się uporać z podliczeniem głosów.

foto Archiwum RMF

15:00