Śledztwo w sprawie katastrofy samolotu pod Topolowem w województwie śląskim nadal będzie prowadzone w wątkach uwzględniających: awarię maszyny, błąd ludzki i nieprawidłowości przy organizacji lotu. Są wątpliwości, jakiego paliwa w swoich samolotach używał organizator.
W katastrofie samolotu używanego przez prywatną szkołę spadochronową 5 lipca zginęło 11 osób, ocalała jedna. Śledztwo pod kątem przestępstwa sprowadzenia katastrofy w ruchu lotniczym prowadzi Prokuratura Okręgowa w Częstochowie. Równoległe postępowanie - we współpracy ze śledczymi - prowadzi Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Jej rolą jest znalezienie przyczyny wypadku oraz wskazanie działań profilaktycznych.
Jak przekazał prok. Tomasz Ozimek z częstochowskiej prokuratury, z dotychczasowych ustaleń śledczych wynika m.in. prawdopodobieństwo, że szkoła spadochronowa, oprócz właściwego paliwa lotniczego, mogła stosować do swoich samolotów 98-oktanowe paliwo samochodowe.
Prokuratorzy na razie nie mają pewności, czy szkoła tankowała takim paliwem samoloty, a wśród nich ten, który uległ katastrofie.
Mamy zabezpieczoną dokumentację, która wskazuje, że szkoła spadochronowa kupowała na jednej ze stacji benzynowych ilości standardowego paliwa 98-oktanowego, które mogą wskazywać, że ono nie było używane do zasilania pojazdów samochodowych - powiedział prok. Ozimek - Z dokumentów wynika, że te ilości były duże, co może wskazywać, że tego paliwa używano do samolotów, a nie do samochodów.
Dziś z dziennikarzami spotkał się w szpitalu w Tarnowie leczony tam 40-letni mężczyzna, który jako jedyny przeżył katastrofę. Jak relacjonował, podczas przerwanego lotu odgłos wydobywający się z silników samolotu "był inny". Zastrzegł jednak, że nie potrafi określić czy któryś z silników przestał działać. Akcentował też, że "po starcie nic nie wskazywało na to, że coś jest nie tak".
Już parę dni po katastrofie 40-latek odpowiadał na pytania prokuratorów i przedstawiciela PKBWL. Według prokuratury opisał wówczas moment wypadku i okoliczności, które poprzedzały lot. Członkowie Komisji relacjonowali też potem część jego zeznań, z których wynika m.in., że pilot przed katastrofą informował o awaryjnym lądowaniu, jednak wkrótce doszło do tzw. przeciągnięcia, czyli utraty siły nośnej i sterowności - przy niskiej prędkości i wobec innych czynników.
To zeznanie mężczyzny pokrywa się z wnioskami PKBWL - maszyna zmierzająca do miejsca odpowiedniego dla lądowania awaryjnego zaczęła spadać, uderzając o ziemię pod ostrymi kątami pochylenia i przechylenia.
(j.)