Operator drona, który był bliski spowodowania katastrofy samolotu lądującego na warszawskim lotnisku Chopina, zwolniony z aresztu. Wczoraj policja zatrzymała 39-latka. Przyznał, że sterował urządzeniem w tej okolicy. Wyjaśnienie sprawy zajmie co najmniej kilka tygodni.


Policjanci zabrali mężczyźnie drona. Biegli sprawdzą, czy to ta maszyna przelatywała przedwczoraj zaledwie 100 metrów od lądującego samolotu Embraer - niemieckich linii Lufthansa. Będzie to możliwe, bo dron zapisuje w swojej pamięci trajektorię lotu. Jeżeli potwierdzą się przypuszczenia śledczych, 39-letniemu mężczyźnie grozi nawet do 8 lat więzienia.

Gdyby to urządzenie wleciało w silnik lądującego samolotu, mogłoby dojść do katastrofy. Na pokładzie Embraera było 113 osób.

Przyznał, że korzystał z bezzałogowca

39-latek przyznał, że w poniedziałek, mniej więcej w czasie, gdy piloci Lufthansy alarmowali wieżę kontroli lotów o obecności drona, używał swojego bezzałogowca. Sterował nim z okolic Piaseczna. Mężczyzna stwierdził jednak, że nie wie, czy dron mógł znaleźć się aż tak blisko lotniska.

Do niebezpiecznego zdarzenia doszło w poniedziałek, kiedy lecący z Monachium samolot Embraer 195 niemieckich linii Lufthansa ze 113 osobami na pokładzie podchodził do lądowania. Na wysokości około 800 metrów piloci zauważyli coś dziwnego. Zaledwie 100 metrów od ich maszyny latał dron, czyli zdalnie sterowane urządzenie latające. Piloci natychmiast zaalarmowali warszawską wieżę. Na szczęście maszynie udało się wylądować bez problemów.

Wyjaśnienie sprawy zajmie co najmniej kilka tygodni

Co najmniej kilka tygodni będą wyjaśnianie okoliczności groźnego incydentu w pobliżu warszawskiego lotniska Chopina. Wszystko z powodu nowych przepisów.

Od 1 lipca obowiązuje procedura, zgodnie z którą to policja samodzielnie prowadzi śledztwo. Dron zapisuje parametry lotu, więc sprawdzenie czy rzeczywiście przelatywał blisko samolotu Lufthansy - nie powinno być trudne. Problemy zaczną się później, ponieważ trzeba będzie przesłuchać pilotów obcokrajowców i kontrolerów. 

Lasek: Mogło to doprowadzić do tragedii

Przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych doktor Maciej Lasek powiedział w rozmowie z RMF FM, że incydent mógł zakończyć się katastrofą. Mieliśmy do czynienia z poważnym zagrożeniem bezpieczeństwa w ruchu lotniczym i jednocześnie naruszeniem przepisów prawa lotniczego. Mogło to doprowadzić do tragedii - podkreślił. Można znaleźć wiele informacji, jakie zagrożenie przynoszą zderzenia z ptakami. Ptaki ważą kilogram, dwa kilogramy, są to niewielkie i miękkie obiekty. W tym przypadku mamy do czynienia z obiektem, który może ważyć 7 i więcej kilogramów. Jeżeli wpadnie w silnik, to ten silnik praktycznie nie nadaje się już do dalszego użytkowania, natychmiast się wyłącza. Dzieje się to w sytuacji podejścia do lądowania, czyli jednej z najbardziej newralgicznych operacji. Zatem to zagrożenie jest bardzo duże - dodał. WIĘCEJ NA TEN TEMAT PRZECZYTACIE TUTAJ!

Kontrolerzy lotów wskazują, że drony są coraz częstszym problemem. Bezzałogowe statki powietrzne ważą około kilkunastu kilogramów, dlatego nie można ich dostrzec z wieży, często są też niewidoczne dla radarów.

(es)